15 49.0138 8.38624 1 1 7000 1 https://szamotulska.pl 300 true 0
theme-sticky-logo-alt

Wyłącz nadmiar empatii, włącz chłodne myślenie

Jak chronić i dbać o dzikie zwierzęta w mieście?

 

Pod wieczór, w sobotę 18 czerwca, na zaproszenie Marka Pióro z Obrzyckiego Stowarzyszenia Miłośników Ptaków, przyjechała Marzena Białowolska-Barnyk, prezes szczecińskiej Fundacji Dzikich Zwierząt. W sali sesyjnej ratusza w Obrzycku poprowadziła prelekcję z bezcennymi informacjami co robić, a czego unikać w kontaktach z dzikimi zwierzętami w naszym otoczeniu.

 

W ramach fundacji Białowolska-Barnyk prowadzi azyl dla zwierząt po przejściach, zwłaszcza dla ptaków. W ciągu kilkunastu lat uratowała kilkaset osobników. Jeśli tylko można, to uwalnia je do natury po rekonwalescencji. Troszczyła się o zwierzęta od dziecka. Nauczyła się optymalnej opieki na własnych i cudzych błędach. Dziś jest źródłem bezcennej wiedzy dla weterynarzy.

W Obrzycku wyjaśniała co robić, gdy zauważymy pisklę, które wypadło z gniazda, lub ptaka-podlota siedzącego na ziemi. Paradoksalnie, nasze dobre serce i wielka empatia dla braci mniejszych są złymi doradcami.

 

Największym zagrożeniem jest człowiek

– Trzeba być uważnym i świadomym obserwatorem, żeby dobrze ocenić, czy nasza pomoc jest naprawdę potrzebna młodemu ptakowi. Sygnałem alarmowym są bezruch, stale przymknięte oczy, opuszczone skrzydła, brak opierzenia, siedzące na zwierzęciu muchy lub ich larwy, widoczne rany lub krew. (…) Niestety, w praktyce jest inaczej. 80 procent młodych podlotków, które trafiają do ptasich azylów, to są zdrowe okazy, których nie powinno się zabierać – powiedziała. – Nie przejmujcie, że podrośnięty ptak siedzi na ziemi. On odpoczywa po treningu, a rodzice go pilnują, żeby nie wpadł w zęby drapieżników. (…) W przyrodzie maluchy są tak dobrze zabezpieczone, że największym zagrożeniem jest człowiek próbujący nieść im pomoc z dobrego serca, ale nieznający realiów. Dla laika coś, co wygląda na zadziobywanie małego przez dorosłego ptaka, zwykle jest dokarmianiem podlotka prosto do wola. Dlatego może to wyglądać drastycznie. Podloty zwykle same wyskakują z gniazda. Pisklęta najczęściej wypadają z gniazd w upały, gdy zaczynają się kręcić, bo dokucza im przegrzane powietrze. Nie ma czegoś takiego jak wypychanie słabszych piskląt przez silniejsze.

Negatywnym wyjątkiem są bociany. Ich małe jedzą non stop i przy niedoborze pożywienia podczas suszy dorosłe zaczynają wyrzucać najsłabsze z gniazda. Co gorsza, w razie śmierci samicy, samiec szybko znajduje nową partnerkę, a ta pod jego nieobecność morduje pisklęta poprzedniczki, ciosem dzioba w głowę, żeby zrobić miejsce na swoje jaja. Mimo tych paskudnych zwyczajów bocianich pani Marzena oczywiście je ratuje w swoim azylu.

– Coraz częściej bociany zostają z nami na zimę, bo młodsze generacje są coraz słabsze. Można dokarmiać te poszkodowane surowymi podrobami drobiowymi lub kurczakami, które padły krótko po wykluciu się – powiedziała.

 

Karmienie na siłę to grzech

Mitem jest odrzucenie małego zwierzęcia przez rodziców z powodu pozostawienia na nich ludzkiego zapachu. Niestety, stanowi on zaproszenie dla drapieżników lub wszystkożerców niegardzących małymi ptakami. Lis, borsuk lub dzik za chwilę przyjdą, żeby zaspokoić ciekawość, a przy okazji mogą znaleźć ptaka-młodziaka. Nieuciekające maluchy-ssaki (np. sarny) instynktownie domagają się karmienia. „Piszczą z głodu” na widok rodziców, ale także człowieka. Wtedy ludzie myślą błędnie, że trafili na biedne i porzucone biedactwo.

Przed podjęciem interwencji warto skonsultować się telefonicznie z fundacją, która pomaga dzikim zwierzętom w naszej okolicy. Niestety, dobrzy ludzie robią to często zbyt późno, po serii błędów, które wcześniej popełnili, zabierając zwierzę pod swoją opiekę.

– Pierwszym grzechem jest karmienie na siłę, zwłaszcza gdy nie wiemy, co jest właściwym pożywieniem. Internet nie pomoże, bo często zawiera błędne informacje. Nigdy nie karmimy zwierzęcia, które np. zderzyło się z budynkiem, czy pojazdem. Najważniejsze jest zapewnienie mu trzech C: cicho, ciepło i ciemno. Można po kropelce podawać roztwór wody z miodem, czyli pół szklanki ciepłej wody z łyżeczką rozpuszczonego miodu, lipowego lub innego delikatnego. Nie poimy na siłę, bo wskutek tego dochodzi do zachłystowego zapalenia płuc. Bywa, że z tragicznym finałem. Ludzie pochopnie sądzą, że krowie mleko jest dobrym substytutem mleka matki dla każdego ssaka. Tymczasem dla małej sarny pojenie krowim mlekiem kończy się fatalnie. Rozchoruje się i umrze. Drastycznie wygłodzone zwierzę wymaga podania kroplówki, karmienie na siłę będzie mieć tragiczny finał, bo układ pokarmowy „nie ruszy” – powiedziała prowadząca spotkanie.

Jeszcze więcej naszej uwagi i wiedzy wymaga ocena, czy mała wiewiórka wymaga naszej pomocy. Jeśli podrośnięty maluch próbuje się wspinać na drzewo i spada, to go nie ruszamy. Co innego, gdy zauważymy półnagiego oseska z zamkniętymi oczami, zapewne zgubionego podczas przeprowadzki z jednej dziupli do drugiej. Najpierw trzeba obserwować przez kilkadziesiąt minut, czy matka wróci po zgubę, chociaż statystyczna szansa wynosi jeden do pięciu. Tylko w 20 procent przypadków matka-wiewiórka odnajduje dziecko zgubione podczas przeprowadzki. Dopiero potem można interweniować.

 

Nie łapiemy nietoperza za kark!

Sterty liści w ogrodzie (nawet zapakowane w foliowe worki!) powinny być uprzątane natychmiast po uformowaniu. Dlaczego? Najpóźniej w ciągu tygodnia mają już nowych lokatorów, którym sprzątając, zrobimy gwałtowną rewolucję mieszkaniową, lub których nieświadomie uśmiercimy w ognisku. Są to padalce, zaskrońce, jeże, ropuchy, myszarki leśne, zaroślowe i łąkowe. Folia nie stanowi dla nich przeszkody. Również wykaszanie trawy i przycinanie żywopłotów bywa zabójcze dla małych zajęcy, pustułek, jeży i zaskrońców.

Właśnie… W naszych okolicach można napotkać węże. Ludzie najczęściej panicznie reagują na ich widok. Niepotrzebnie, bo zwykle są to gatunki nieszkodliwe dla człowieka, a będące jego sprzymierzeńcami w regulowaniu populacji gryzoni lub owadów. Prelegentka opowiedziała jednak o dwóch przypadkach odwrotnych, gdy żmije zygzakowate zostały uznane za potrzebujące ratunku węże niejadowite, a w efekcie schowane do… kieszeni damskiego płaszcza lub wpuszczone do dziecięcego pokoju. Na szczęście w obu przypadkach finał był optymistyczny – i dla pomagającego, i dla węża. Obrzycka publiczność okazała się dobrze wyedukowana i znała pochodzenie nazwy „zaskroniec” (od jaskrawej plamki za skronią).

We wrześniu, który jest czasem przelotowym nie tylko dla ptaków, możemy spotkać się z nietoperzami. Jeśli któryś wleciał nam do domu, to pozostawiamy otwarte okno i gasimy światło. Zwykle wyleci w ciągu kilkunastu-kilkudziesięciu sekund. Umęczonego lotem malucha, który wylądował awaryjnie, wykładamy w otwartym pudełku na balkon lub parapet i czekamy, aż matka po niego przyleci. Przed przenosinami należy założyć rękawice, bo nietoperze często mają drobne, ale bardzo uciążliwe pchły. Rzadko, ale jednak zdarzają się sztuki zarażone wścieklizną, co można rozpoznać po nienaturalnym wyginaniu się lub agresji. Nie łapiemy nietoperza za kark, jak kota, bo zawsze jest to dla nich bolesne. Nietoperzowi zdarza się pechowo zderzyć z twardą przeszkodą. Jak postępować, gdy dłużej nie wraca do siebie po wypadku? Jeśli trzeba poczekać na przyjazd fachowej pomocy, to poszkodowanego chowamy do pudełka z otworami do oddychania, które dodatkowo warto dociążyć durszlakiem. Można ostrożnie poić wodą z miodem, ale strzykawką lub kroplomierzem, nigdy z palca, bo gdy złapie go ostrymi ząbkami, to nie puści, jak obcęgi.

 

Jeże lubią kocią karmę

Ofiarami naszej cywilizacji są teraz jeże. Najczęściej giną pod kołami samochodów, w drugiej kolejności są zagryzane przez luźno puszczane psy, a czasem topią się w przydomowych basenach. Stąd można natrafić na osierocone maluchy. Ostatnie oseski pojawiają się nawet w listopadzie. Te ważące poniżej 400 g nie mają szans przetrwać bez pomocy nawet latem. Przezimują te o wadze minimum 800 g. Nie wolno ich poić krowim mlekiem, natomiast uwielbiają kocią karmę. Trzeba jednak pamiętać, że jej zapach przyciąga szopy pracze, borsuki, dziki, lisy i jenoty, więc lepiej nie wystawiać jej na zapas. Z czystym sumieniem można podjąć próbę odchowania małego jeża, gdyż wypuszczony później na wolność poradzi sobie w dzikim środowisku, w przeciwieństwie do małych ptaków, których człowiek nigdy nie nauczy bezcennych sygnałów ostrzegawczych. Nigdy nie róbmy jeżowi banicji w „lepsze miejsce”, np. do lasu z dala od domów. Skoro siedzi w naszym ogródku, to znaczy, że to miejsce mu pasuje.

Białowolska-Barnyk poprosiła, żeby przymykać oko na ogrodowe zniszczenia dokonywane przez krety, które z jednej strony psują trawniki kopcami, ale z drugiej wyjadają pędraki i pasożyty kryjące się w ziemi. No i żeby na zimę zbierać i suszyć żołędzie dla saren, wiewiórek i ptaków-krukowatych, jeśli mamy w pobliżu dęby. Niestety, w miastach żołędzie zwykle są bezrefleksyjnie sprzątane i wyrzucane na kompost przez służby miejskie.

 

Chleb jest dobry dla ludzi

Korzystając z okazji, rozprawiła się z najczęstszymi błędami-mitami, które kończą się tragicznie dla zwierząt. Na szczęście świadomość rośnie i coraz rzadziej „dokarmiamy” chlebem łabędzie, kaczki i gołębie.

Ptaki nie mają kwasów żołądkowych takich jak ludzie. Pieczywo w ptasim układzie pokarmowym powoduje tworzenie się niekorzystnych bakterii, grzybów i pleśni. Ciężkie i trudno uleczalne choroby u dzikich ptaków biorą się najczęściej z dokarmiania chlebem – powiedziała Białowolska-Barnyk.

Wciąż pokutuje przekonanie, że zimą łabędzie przymarzają do lodu. Tymczasem są dobrze izolowane przez pióra, w których również umieją schować nogi. Siedząc na lodzie, oszczędzają bezcenną energię i kumulują ciepło. Niestety, w miastach co chwilę ktoś sprawdza w dobrej wierze, czy aby nie przymarzły. Rzuca testowo kamyczki, żeby sprawdzić, czy ptak zareaguje i się podniesie. Za każdym razem łabędź denerwuje się, wstaje, odchodzi w spokojniejsze miejsce, a przy tym zużywa dużo energii i traci ciepło. Wystarczy kilkadziesiąt takich niewinnych testów w ciągu kilku-kilkunastu dni, żeby na przednówku umarł z wycieńczenia.

Prelegentka przypomniała, aby podczas suszy wystawiać niemetalowe pojemniki z czystą wodą dla małych zwierząt. Powinny stać w cieniu, z obowiązkową gałązką, patykiem, kołkiem lub kamieniem wystającym ponad powierzchnię wody. Po co? Żeby nie stanowiły zabójczej pułapki dla owadów lub drobnych kręgowców.

 

A co z kunami?

Na pytanie z sali odpowiedziała, jak poradzić sobie z kunami, które dają się we znaki wielu mieszkańcom Obrzycka, gryząc kable w samochodach i niszcząc plastikowe doniczki, które im… smakują. Okazuje się, że najlepiej byłoby mieć kunę na swoim podwórku, bo u siebie nigdy nie robi bałaganu. Zawsze grandzi na gościnnych występach. Na dłuższą metę nie działają żadne domowe sposoby (ostre zapachy, ludzie włosy, sierść dzika, etc.) podpowiadane przez Internet. Pewność spokoju daje tylko kosztująca kilka tysięcy złotych specjalna instalacja, zamontowana przez fachowców: kabel leżący w ziemi wokół chronionego terenu, podłączony pod prąd o precyzyjnie dobranym napięciu i natężeniu.

Na koniec Białowolska-Barnyk zmierzyła się z dość popularnym wśród radykalnych kolegów-ekologów stwierdzeniem „Zostaw, nie pomagaj, to selekcja naturalna”, mówiąc: – 95 procent zwierząt trafia do mojego azylu z winy człowieka. Więc jak im nie pomagać?

RB

 

Na zdjęciu:

Marzena Białowolska-Barnyk apelowała o zabieranie dzikich zwierząt z ich środowiska po chłodnej ocenie sytuacji, a nie w impulsie źle pojętej dobroci

 

Poprzedni
Następny