
Czy mieszkańcy powiatu mogą czuć się bezpiecznie?
Pani Ewa umierała na parkingu. „To były bardzo dramatyczne chwile”
– Byliśmy 32 lata razem… Ja mam to wszystko przed oczami… Jak leżała na bruku… – mówi pan Tadeusz i nie może powstrzymać płaczu. I trudno dziwić się jego emocjom. Żona pana Tadeusza, Ewa, umierała na parkingu przy ul. Franciszkańskiej w Szamotułach czekając prawie 50 minut na przyjazd karetki. Nie doczekała się. – Po tej sytuacji pozostały bardzo ciężkie, straszne przeżycia – wspomina tragiczne wydarzenie lekarz rodzinny z przychodni Medicus Anna Kubsik, która brała udział w ratowaniu pani Ewy.
To była środa, 29 grudnia. Ludzie właśnie przygotowywali się do powitania Nowego Roku. Pani Ewa, 65-letnia mieszkanka Gaju Małego, wybrała się tego dnia do lekarza. Do przychodni w Szamotułach zawiózł ją samochodem mąż Tadeusz.
„Żona coś źle się czuła”
– Żona miała umówioną wizytę u pani doktor Kubsik w przychodni Medicus, coś źle się czuła – wspomina pan Tadeusz. – Zajechaliśmy do Szamotuł, zaparkowałem na parkingu, tym nowym, za przychodnią. Wysiedliśmy. Wziąłem żonę pod rękę i idziemy do pani doktor. W połowie drogi do przychodni żona mówi, że nie dojdzie, bo robi jej się słabo. Ja mówię – dobrze, odprowadzę cię do samochodu, usiądziesz, odpoczniesz sobie… Akurat obok zatrzymał się samochód i kierowca widząc, że mamy kłopot wysiadł i pomógł mi doprowadzić Ewę do mojego auta. Po chwili żonie się pogorszyło, zaczęła się dusić. No to szukam pomocy. Ruszyłem biegiem do przychodni, przez krzaki śniegiem zasypane. Pobiegłem do pani doktor Kubsik. Pani doktor mówi, żebym dzwonił po pogotowie. No to dzwoniłem na 112.
– Mąż pacjentki, która miała pojawić się u mnie na wizycie, poinformował mnie, że żona zemdlała w samochodzie. Pan nie mógł się dodzwonić na pogotowie, więc pobiegłam do MedKompleksu, stamtąd też dzwoniono po pogotowie – wspomina wydarzenia z 29 grudnia lek. med. Anna Kubsik z Przychodni Lekarskiej Medicus w Szamotułach.
Zgłoszenie przyjęte. Trzeba czekać
– Kiedy dodzwoniłem się na pogotowie, usłyszałem: „Zgłoszenie przyjęte, proszę czekać” – relacjonuje pan Tadeusz. – W tym czasie pani doktor Kubsik już pobiegła, chyba przez aptekę (Aptekę przy Kościele – red.), bo zaraz za nią na parkingu zrobiło się biało od fartuchów, wybiegło kilka farmaceutek, nawet kierowca ze sklepu medycznego. Kiedy dobiegłem do samochodu, to żona jeszcze oddychała, ale ciężko. Po chwili pani doktor stwierdziła zatrzymanie akcji serca. Wszyscy na zmianę reanimowali żonę. Ja w tym czasie dzwoniłem do córek, bo wszystkie były w pracy.
– Okazało się, że w samochodzie pacjentka była już nieprzytomna. Dzwoniłam więc do apteki po zestaw reanimacyjny. Musieliśmy wyciągać kobietę z samochodu, ale sama nie dałabym rady. Zanim przyjechało pogotowie, cały czas trwała reanimacja – mówi doktor Kubsik.
A karetki ciągle nie ma
– Reanimowaliśmy tę panią 45 minut – dodaje Anna Wiorek, pracownica Apteki przy Kościele. Ratujący życie pani Ewy użyli specjalistycznego sprzętu w postaci defibrylatora. Poza nim posiłkowano się także zestawem Ambu, służącym do wykonywania wdechów. Podejmowane działania resuscytacyjne przebiegały więc dwutorowo. – Od momentu kiedy się tam pojawiłam, upłynęło 45 minut do czasu przyjazdu karetki – podkreśla farmaceutka.
– W końcu przyjechała karetka. Z Wągrowca! Tak miała napisane – mówi pan Tadeusz kręcąc głową, mimo upływu czasu nadal z niedowierzaniem. – Myślę sobie – kurczę, tu, w Szamotułach jest tyle karetek, ostatnio nawet dostali kolejną, nową, a my czekaliśmy na karetkę z Wągrowca? Jedna z pań z apteki ciągle dzwoniła na pogotowie i pytała: gdzie jest ta karetka? I w końcu zadzwoniła po straż pożarną. Mówi – niech przyjedzie straż, oni też mają sprzęt, nosze, żeby żonę jak najszybciej przetransportować do szpitala. Ale pewnie też byłby problem, bo nasz szpital był covidowy, to pewnie by jechali do Obornik, a zanim by dojechali do Obornik, to wiadomo… Bardzo szybko przyjechały aż dwa wozy strażackie. Tylko na strażaków możemy liczyć. Ale było już po wszystkim… Tylko parawan ustawili przed gapiami…
– Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, żeby uratować reanimowaną kobietę. Cały czas działaliśmy, licząc na to, że karetka będzie za chwilę, już za chwilę… Po 45 minutach bardzo intensywnej, ciężkiej pracy, koleżanka zadzwoniła po strażaków, żeby nas odciążyli. Kiedy zjawili się, żeby nam pomóc, to już w zasadzie było za późno – odtwarza przebieg wstrząsającego zajścia młoda farmaceutka Anna Wiorek.
– Kiedy przyjechała karetka, to podłączyli żonę do EKG. Widziałem, że EKG pokazywało proste linie, jeszcze dwa piknięcia, dwa uderzenie serca… – przerywa dramatyczną relację pan Tadeusz. Nie może dalej mówić.
Wszystko źle się skończyło
– Byłam pod wrażeniem, jak personel apteki miał wszystko wyćwiczone, wytrenowane – komplementuje pracę farmaceutów zaangażowanych w ratowanie życia pani Ewy doktor Anna Kubsik.
– I, niestety, wszystko źle się skończyło. Choć nic nie zapowiadało takiego rozwoju wypadków. Kobieta, której staraliśmy się ocalić życie, miała powyżej sześćdziesięciu lat. Nie miała ona problemów na przykład z sercem. Doskwierały jej natomiast bóle nóg, bóle pleców. W grę mogło wchodzić też ciśnienie – zaznacza lekarka.
I dodaje: – Próby udzielania pomocy kobiecie były bardzo dramatycznymi chwilami. Po tej sytuacji pozostały bardzo ciężkie, straszne przeżycia.
Lekarka uważa, że gdyby udało się przysłać karetkę z Szamotuł, która mogła dotrzeć na miejsce wypadku w parę minut, byłaby szansa uratowania kobiety reanimowanej na ulicy. – Przypuszczam, że nie było takiej możliwości – oznajmia.
Co poszło nie tak?
Co poszło nie tak? Dlaczego nie udało się uratować życia pani Ewy? Dlaczego karetka pogotowia przyjechała na miejsce dopiero po blisko 50 minutach od momentu wezwania?
– Pamiętam, że w pewnej chwili zadzwonił do mnie dyspozytor z pogotowia – przypomina sobie pewien szczegół pan Tadeusz. – Ja się pytam w nerwach – no gdzie jest ta karetka, a on mi mówi, że jedzie z daleka. Mówię – przecież przed szpitalem stoją karetki i mają trzysta metrów do apteki. A dyspozytor mówi, że z daleka jedzie. To co tu jest grane? Kiedy w końcu przyjechała, podszedłem do lekarza z karetki, akurat wysiadał, i pytam – skąd przyjechaliście, bo widzę na aucie napis Wągrowiec. Powiedział: Wie pan, dostaliśmy wezwanie, kiedy akurat byliśmy w Obornikach.
– Pogotowie, jak już dojechało po 50 minutach, to było za późno. A pogotowie z Szamotuł gdyby przyjechało, miało 2 minuty drogi – przeżywa ciągle wydarzenia z 29 grudnia najstarsza córka pani Ewy, Emilia. I nie może zrozumieć dziwnych zasad pracy pogotowia.
O wyjaśnienie zasad kierowania karetek pogotowia do chorych poprosiliśmy szamotulski szpital.
„O kierowaniu ambulansów ratowniczych do osób potrzebujących pomocy decydują dyspozytorzy zatrudnieni w Dyspozytorni Medycznej w Poznaniu.
Szpital nie ma wpływu na ich decyzje. Zgodnie z prawem nasze zespoły ratownictwa medycznego wyjeżdżają do celów wskazanych przez dyspozytorów z Poznania” – wyjaśnia Dominika Jurczyńska, rzecznik prasowy SP ZOZ Szamotuły.
Tragicznemu wydarzeniu na parkingu przychodni Medicus przyjrzeli się, na prośbę „Gazety”, pracownicy Gabinetu Wojewody Wielkopolskiego.
„W powiecie szamotulskim stacjonują trzy zespoły ratownictwa medycznego (ZRM): w Szamotułach, w Pniewach i we Wronkach. Po analizie danych z systemu SWD PRM wynika, że ww. zespoły ratownictwa medycznego w czasie wezwania do poszkodowanej realizowały inne zlecenia. Zgodnie z założeniem, został zadysponowany zespół ratownictwa medycznego będący najbliżej miejsca zdarzenia, tj. ZRM P01 057, który już po minucie od zadysponowania przez dyspozytora medycznego jechał w stronę zdarzenia, do którego dotarł po 20 minutach” – tłumaczy Błażej Wolniewicz z Biura Prasowego Gabinetu Wojewody.
I wyjaśnia zasady funkcjonowania systemu ratownictwa medycznego: „Jednocześnie należy zaznaczyć, że ZRM nie jest przypisany do powiatu lub danego miasta, lecz realizuje najbliższe zlecenia pod względem swojego położenia”.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w świetle relacji osób walczących o życie pani Ewy, ustalony przez urzędników wojewody czas dojazdu karetki na parking przy przychodni Medicus nie jest zbyt wiarygodny.
Tak działa system
– Nie nam oceniać pracę pogotowia – mówi farmaceutka Anna Wiorek.
– Koleżanka dzwoniła z jednego telefonu i z drugiego. Taka była reakcja, jaka była. Koleżanka nawet pytając, nie otrzymała odpowiedzi, skąd jedzie pogotowie. Bo nie udzielają takiej informacji. Kiedy karetka dotarła na miejsce, dostrzegłam, że na samochodzie widniał napis Wągrowiec. Nie mam pojęcia, skąd dokładnie był przysłany samochód, czy z powiatu wągrowieckiego, czy z miasta Wągrowiec. Na pewno, zanim zapadła decyzja o wysłaniu ekipy pogotowia, sprawdzono, czy w najbliższym obrębie zdarzenia, czyli w Szamotułach, jest do dyspozycji wolny pojazd. Nie wiem, jak dokładnie wyglądają procedury, ale sądzę, że gdyby tak było, przysłano by karetkę z Szamotuł. Nikogo nie bronię. Ale to, że karetka stoi pod szpitalem, wcale nie znaczy, że jest ona wolna i czeka na wyjazd. Być może musi przejść dezynfekcję – dzieli się z „Gazetą” swoimi przemyśleniami pracowniczka apteki. Przyznaje jednak, że gdyby chodziło o życie bliskiej osoby z jej rodziny, trudno byłoby jej się pogodzić z tym, że nie skierowano by do zdarzenia ekipy pogotowia ze szpitala znajdującego się w odległości zaledwie kilkuset metrów od miejsca tragedii, praktycznie po drugiej stronie ulicy.
I jeszcze raz powtarza: – Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, żeby uratować reanimowaną kobietę. Cały czas działaliśmy, licząc na to, że karetka będzie za chwilę, już za chwilę…
– Panie, z tego parkingu do szpitala to jest kilkaset metrów. Nawet gdyby karetki nie było akurat pod szpitalem, no to lekarz wziąłby torbę i te parę metrów by przybiegł – nie może zrozumieć zasad działania „systemu ratownictwa” pan Tadeusz. I dodaje rozgoryczony: – Widzi pan, do żony musiała przyjechać karetka aż z Wągrowca, a w sylwestra pijanych z ulicy to szamotulska zbierała.
Samorządowcy, z którymi rozmawialiśmy o tragicznej śmierci pani Ewy i zbyt późnej interwencji karetki pogotowia, bezradnie rozkładają ręce mówiąc: „Tak działa system. To nie nasza sprawa, to nie my, to nie od nas zależy”. Tyle, że ów „system” tworzą konkretni ludzie i konkretni ludzie odpowiadają za jego sprawne funkcjonowanie. Najwyraźniej czegoś „systemowi” zabrakło. Co najmniej w środę 29 grudnia 2021 roku.
Zapytaliśmy Starostwo Powiatowe w Szamotułach, jako organ prowadzący szpital, czy organizacja opieki medycznej na szczeblu powiatu, zwłaszcza w okresie pandemii koronawirusa, zapewnia mieszkańcom poczucie bezpieczeństwa. Kamil Malinowski, rzecznik starostwa, odpowiedział: „Zarówno Powiat Szamotulski jak i Szpital nie są właściwym adresatem zadanego pytania”.
Dodajmy, że samorządowcy oraz politycy wszelkiej maści, chętnie fotografują się przy nowych karetkach, nowym sprzęcie dla szpitala, chętnie przecinają wstęgi. Szczególnie wtedy, kiedy informacje o wydarzeniu mają szanse ukazać się w mediach.
Czy możemy czuć się bezpieczni?
Czy mieszkańcy powiatu mogą czuć się bezpieczni? Odpowiedź nasuwa się sama. I nie jest optymistyczna.
– Byliśmy 32 lata razem… Ja mam to wszystko przed oczami… Jak leżała na bruku… – mówi pan Tadeusz i nie może powstrzymać płaczu.
Izabela Karczewska
Marek Libera
PS: Akurat podczas przygotowywania artykułu o tragicznej śmierci pani Ewy otrzymaliśmy od Dominiki Jurczyńskiej, rzecznik SP ZOZ Szamotuły, najnowszą informację o działalności szpitala: „Z okazji Światowego Dnia Kota przedstawiamy czworonoga, który ze swym zespołem został przyjęty na etat w naszym szpitalu. Oto Kicek! Kicek wraz z koleżeństwem zadomowił się na terenie naszej placówki i chroni nas przed szkodnikami. W ramach wynagrodzenia za usługi ochroniarskie szpital zapewnia członkom zespołu Kicka miskę z jadłem i świeżą wodę.
Personel szpitala właśnie organizuje opiekę weterynaryjną dla członków kociej brygady.”
„Od 1 lutego SP ZOZ w Szamotułach zwiększył liczbę karetek pogotowia ratunkowego, działających na terenie powiatu szamotulskiego. Oznacza to, że szpital będzie w najbliższych miesiącach dysponował aż czterema ambulansami. Dodatkowa karetka zapewni większą dostępność zespołów ratownictwa medycznego w powiecie szamotulskim i pozwoli na podwyższenie liczby podejmowanych akcji. Pojazd będzie stacjonował przy Szpitalu Powiatowym w Szamotułach.
W związku z obecną sytuacją epidemiologiczną dyrekcja szpitala, władze województwa oraz powiatu szamotulskiego podejmują wspólne działania w celu zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim jego mieszkańcom. Decyzja o zwiększeniu liczby karetek została podjęta w trosce o zdrowie i życie każdego z nich” – informuje Dominika Jurczyńska, rzecznik szamotulskiego szpitala
Na zdjęciu u góry: Parking przy przychodni Medicus w Szamotułach znajduje się zaledwie kilkaset metrów od szpitala przed którym stacjonują karetki pogotowia. Żadna z nich jednak nie przyjechała do umierającej pani Ewy. Kobieta musiała czekać blisko 50 minut na karetkę z… Wągrowca! Nie doczekała…