„Nie mamy prawa? Naprawdę?”
W sobotę 10 września wieś Przecław obchodziła swoje imieniny. Impreza zorganizowana przez sołtys i gospodynie z KGW była bardzo udana, o czym świadczy choćby zadowolenie mieszkańców. „Dziękujemy! Bawiliśmy się fantastycznie. Dzieciaki uśmiechnięte od ucha do ucha” – komplementuje organizatorów Paulina Klata. Ale oprócz radości, wioska ma też swoje problemy.
Organizatorzy przygotowali mnóstwo atrakcji. Była to pożegnalna impreza sołtys Romualdy Hońdo
Stefan Jabłoński (z lewej) narzeka na problemy z ciśnieniem w przecławskim wodociągu. – Problem zaczyna się na Boże Ciało. Wtedy co druga rodzina napełnia basen. Może trzeba by wprowadzić jakieś ograniczenia? – zastanawia się
– My „miastowym” nie uprzykrzamy życia. Nie unikamy ich. Ale my nie pozwolimy sobie, aby ktoś nam dyktował, co my mamy na naszej ziemi robić – przedstawia z kolei swój punkt widzenia Mariusz Grzywniak (z prawej)
– Ja nie mówię, że „miastowi” nie mogą decydować na przykład o utwardzeniu drogi asfaltem albo płytami betonowymi, o chodniku, czy budowie kanalizacji w wiosce, ale nie o tym, co rolnik gospodarujący tu od pokoleń ma robić ze swoim gruntem i na swoim gruncie – podkreśla Grażyna Augustyniak
– Będziemy starali się, my radne, wam pomóc – zapewnia Ilona Kaluga. – Ale jesteśmy w mniejszości – dodaje
*****
Pisaliśmy już nie raz o kontrowersjach, jakie wśród właścicieli ziemi w wiosce budzi przygotowywany przez gminę Szamotuły plan zagospodarowania przestrzennego obejmujący część Przecławia. W połowie stycznia grupa mieszkańców złożyła nawet w urzędzie miejskim adresowaną do radnych i burmistrza petycję w tej sprawie. Mimo upływu wielu miesięcy, nie została ona rozpatrzona.
Innym problemem są różne wizje rozwoju wioski dzielące zamieszkujących ją od pokoleń rolników i nowych mieszkańców z osiedli deweloperskich, tak zwanych „miastowych”, co rodzi sytuacje konfliktowe. Rdzenni przecławianie skarżą się na roszczeniowość nowych, którym „wszystko się należy”. Nierozwiązywalne – jak się może wydawać – problemy skłoniły nawet sołtys Romualdę Hońdo do rezygnacji z funkcji. Jej obowiązki przejął Piotr Gołębiak.
W miniony wtorek, w przeddzień wyboru nowego sołtysa, w Przecławiu pojawiły się radne gminne Ilona Kaluga i Grażyna Augustyniak. Rozmawiały z rolnikami.
Problemy
Stefan Jabłoński, rolnik z tradycjami, stara się nie ulegać emocjom.
– Myślę, że dużego konfliktu pomiędzy nami a „miastowymi” nie ma – zaznacza. Ale jednocześnie przyznaje: – Oni po prostu nie każą się nam rozwijać. Odkąd tutaj zamieszkali, nie chcieliby, aby Przecław zwiększał liczbę mieszkańców. Niektórym przeszkadza nawet nasza praca na roli. W Lulinku mieszkała kobieta, która ilekroć jechałem tam opryskiwać pole, przybiegała, filmowała mnie i straszyła sądem. Ale się wyprowadziła na szczęście. Tradycyjne rolnictwo umiera. Przed nami nie ma przyszłości.
Zdaniem radnej Ilony Kalugi Przecław powinien się rozwijać, mimo wszystko. – My, jako miastowi, nie myślimy, że faktycznie żyjemy z rolników i dzięki rolnikom. Tu nie chodzi o to, aby sprowadzać artykuły z Chin, z innych rejonów Europy, ale wspierać naszych producentów rolnych – podkreśla.
Rolnik Mariusz Grzywniak przypomina, że jednym z celów polityki rolnej Unii Europejskiej było ograniczenie importu żywności. – Wszystko, co trafia na rynek, miało być produkowane w promieniu pięciuset kilometrów od tego rynku. A co mamy? Przyjeżdża do nas wszystko z zagranicy, bo jest tańsze, a jest tańsze, bo rolnicy na Zachodzie otrzymują wyższe dopłaty unijne.
Jego zdaniem nowi mieszkańcy Przecławia, choć nie wszyscy, mają skłonności do urządzania „tubylcom” życia na nowo, wedle ich wizji. – Oni nie rozumieją, że my mamy takie same prawa jak oni – mówi.
– Było zebranie wiejskie dotyczące tego naszego hektara gruntu sąsiadującego z nowym osiedlem deweloperskim, który chcemy z mężem podzielić na działki. Zarzucano nam, że my tam niby chcemy urządzić deweloperkę, że powstaną tam takie same budki, w jakich oni sami mieszkają. Mąż poszedł na to zebranie i generalnie on tym ludziom musiał się tłumaczyć. Na ostatnim zebraniu z radnymi, w sierpniu, była powtórka – wspomina Ewa Paul.
– Mieliśmy ostatnio pole facelii. Pani z mężem i dzieckiem oraz fotografką urządzili sobie w tej facelii profesjonalną sesję fotograficzną. A dodam, że przy wjeździe na pole ustawiłem tabliczkę z napisem „Teren prywatny, wstęp wzbroniony”. Zapytałem się: co państwo tu robią? Kto wam pozwolił tu wejść? Powiedzieli mi, że dzwonili do gminy i w gminie powiedzieli, że jak pole nie jest ogrodzone, to można na nie wejść. Powiedzieli nawet, że mogą zapłacić za to wejście na moje pole. Ale kiedy wyjaśniłem, ile kosztuje kilogram nasion facelii, ile kosztuje pracy i trudu wyhodowanie roślin, które właśnie zadeptują, niszczą i podałem cenę – chyba tysiąc czy dwa tysiące, to stwierdzili, że nie zapłacą i zaraz się wynieśli – przypomina niemiłą przygodę pan Mariusz. O takich „przygodach” mógłby opowiadać długo.
– Traktują nasze pola jak gminne, publiczne. Wchodzą, gdzie chcą. To ja wtedy zwracam im uwagę – ja do pani ogródka nie wchodzę – skarży się Stefan Jabłoński.
Ma być jak u rolnika, który szuka żony
Oprócz niemiłych, rolnikom z Przecławia przytrafiają się i sympatyczne przygody z „miastowymi”. Mariusz Grzywniak mówi, że zdarzają się mieszkańcy, którzy przychodzą do jego gospodarstwa… zobaczyć żywą kurę! I nawet chcą za to uczciwie zapłacić.
– Zawitało do nas małżeństwo z półtorarocznym dzieckiem na ręku, które od trzech dni im w domu gdakało, ich zdaniem. I oni stwierdzili, że jak im to dziecko gdacze, to znaczy, że chce zobaczyć kurę. I trzeba mu tę kurę pokazać – opowiada Ewa Paul.
– Ci ludzie z miasta by chcieli, żeby u nas na wsi było jak w telewizji, jak w programie „Rolnik szuka żony”. Żeby zboże zawsze rosło, żeby rzepak zawsze kwitł na żółto, a do tego słoneczniki. No i krówki i koniki za oknem mają się paść. A żniwa, prace polowe to mają się odbyć wtedy, kiedy oni wyjadą na urlopy. Do rolnika to co najwyżej po świeże jajeczka – dzieli się swoimi refleksjami Mariusz Grzywniak.
O swojej wizji życia na wsi, swoich oczekiwaniach, mówił na sierpniowym spotkaniu z radnymi reprezentant nowych przecławian, Dariusz Kowalski: – My też jesteśmy mieszkańcami. Każdy z nas zainwestował swoje pieniądze, żeby na tej wsi tutaj zamieszkać. Kupiłem dom tutaj, bo mojej żonie tutaj się spodobało, bo ten widok na te pola… Przeprowadziliśmy się tu, na wieś bez sklepów, z krówką, koniem. Chodzi mi tylko o moje dobro, tam, na tej naszej ulicy.
Redaktor Waldemar Górny zastanawia się, czy istnieje szansa na dogadanie się „miejscowych” z „miastowymi”, na jako takie chociażby ułożenie wzajemnych stosunków.
– My „miastowym” nie uprzykrzamy życia. Nie unikamy ich. Ale my nie pozwolimy sobie, aby ktoś nam dyktował, co my mamy na naszej ziemi robić – przedstawia swój punkt widzenia pan Mariusz.
Sprawa planu
Bardziej, niż problemy z „miastowymi”, przecławian z dziada pradziada niepokoi słynny już plan zagospodarowania przestrzennego, wyjątkowo dla nich niekorzystny.
„We wskazanym miejscowym planie nieruchomości gruntowe będące naszą własnością zostały zakwalifikowane jako grunty rolne bez prawa zabudowy, co ogranicza istotne prawo własności właścicieli, którzy nie mogą swobodnie dysponować wskazanymi nieruchomościami” – napisali w petycji do gminy.
– To są nasze grunty, nasza własność, dorobek życia – podkreśla Stefan Jabłoński. – I niechby gmina pozwoliła nam te grunty przekształcić. To jest nasze zabezpieczenie. W tej chwili z pracy w rolnictwie trudno jest odłożyć grosz. Te działki to nasze zabezpieczenie na przyszłość – czy to na leczenie, czy na zabezpieczenie naszych dzieci, czy nawet po to, żeby kawałek świata zobaczyć. Nie mamy prawa? Naprawdę? My nie chcemy przekształcać najlepszych gruntów. Ale jeżeli nawet ktoś chciałby przekształcić trzecią klasę, to dlaczego nie? To są przecież jego grunty!
– Ja jestem takiego zdania, że nikt tak naprawdę nie chce tych planów zagospodarowania wiosek. Bo jak będą plany, to urzędnicy nie będą mieli z tego żadnego pożytku, bo nikt nie przyjdzie wtedy do urzędu i nie przypnie urzędnikowi odznaki „Dzielny urzędnik” za przekształcenie gruntu, no bo będą plany – uważa Mariusz Grzywniak. I pyta: – Dlaczego gmina Szamotuły nie przygotuje najpierw studium zagospodarowania całego Przecławia, jakiejś wizji rozwoju, a później planu zagospodarowania? I do tego nie przeprowadzi uczciwych konsultacji z mieszkańcami?
Grażyna Augustyniak zastanawia się, dlaczego gmina przygotowuje plan zagospodarowania tylko części Przecławia i to akurat części zamieszkałej głównie przez rdzennych mieszkańców.
– Ten fragment wioski z rolnikami jest opracowywany przez planistę, natomiast pozostała część Przecławia, która ma być opracowana później, w kolejnych etapach, już została podzielona na działki. I ma warunki zabudowy. Jeżeli dojdzie do sporządzenia planu, to on tylko usankcjonuje i zaktualizuje to, co jest, co powstało na podstawie wuzetek. Tu, w Przecławiu, rolników blokujemy planem, a tam, za nowym osiedlem, pod lasem, koło mecenasa… Tam powstanie masa domów. I to „miastowym” nie będzie przeszkadzać? A tu rolnik, pan Grzywniak, chciał pobudować jedenaście domów i jest blokada – mówi radna zdegustowana decyzjami burmistrza i wydziału nieruchomości.
Nowy burmistrz pozamiata?
Trudno oczekiwać nagłej zmiany polityki gminy przed końcem kadencji samorządu, ale może sytuacja w Przecławiu zmieni się po wyborach? Nowe rozdanie, nowa władza.
Mariusz Grzywniak nie chce żyć złudzeniami: – Ja wątpię, żeby tu jakiś przełom nastąpił, bez względu na to, kto będzie burmistrzem.
– Ja jeszcze nie wystąpiłem o wuzetki, ale chciałbym zabezpieczyć sobie przyszłość. I nie chodzi o to, że chcę to sprzedać deweloperowi i deweloper zrobi z tym, co będzie chciał. Chodzi mi o moje zabezpieczenie – akcentuje Stefan Jabłoński.
– Jeżeli w planie zagospodarowania nasze grunty będą oznaczone jako wyłącznie rolne, to pamiętajmy, że grunt rolny może kupić tylko rolnik na powiększenie swojego gospodarstwa – przypomina pan Mariusz. – Jeżeli w planie nasze grunty będą pozbawione prawa zabudowy, to po co ten plan rolnikowi? Rolnik nie będzie mógł sobie nawet wybudować, jeśli zajdzie taka potrzeba, magazynu, silosu albo tunelu pod warzywka. Ten plan, to tylko wymówka, żeby nas zablokować, bo odważyliśmy się powiedzieć prawdę, pójść do gazety, wynająć kancelarię prawną, żeby im utrzeć nosa. Jeżeli ten plan zostanie uchwalony, to my pójdziemy do sądu po odszkodowanie od gminy. Tylko, że zapłacą nie urzędnicy, a niestety podatnicy. Przy tym planie nasze grunty stracą na wartości. Ten plan uniemożliwi nam rozwój, inwestowanie w gospodarstwo.
Co czeka rolników z Przecławia po ewentualnym uchwaleniu przez radę miejską planu zagospodarowania?
– Nie wiem – odpowiada bezradnie Mariusz Grzywniak. – Chcemy, aby ten plan uwzględniał nasze interesy, bo to są nasze grunty, nasza przyszłość. Ja się pytam, na czyj wniosek ten plan jest przygotowywany? Żeby nam zrobić na złość? To jest takie udowadnianie komuś czegoś. I to nie pierwszy raz. Pani kierownik Czapka powiedziała, że my musimy mieć służebność gruntową, żeby poruszać się drogą gminną, to znaczy ulicą Pszenną. Wyobrażacie sobie to państwo? Ja musiałem zapłacić za wyciąg z księgi wieczystej, żeby pokazać jej, że ulica Pszenna jest droga gminną, a nie prywatną. To jest szykanowanie obywateli.
„Ale jesteśmy w mniejszości”
Zdaniem radnej Ilony Kalugi sytuacja mieszkańców może ulec zmianie w przyszłym roku, po zapowiadanej przez rząd zmianie przepisów dotyczących planów zagospodarowania. Niekoniecznie na lepsze.
– Wrócimy do sytuacji, jaka była przed rokiem 2004, czyli przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Gminy będą sobie same uchwalały uproszczone plany, czyli róbta, co chceta – przewiduje pan Mariusz.
A co dalej z petycją mieszkańców Przecławia, którą komisja skarg Damiana Dubiela rozpatruje już dziewiąty miesiąc i rozpatrzyć nie może? Grażyna Augustyniak przewiduje, że finał prac komisji nie nastąpi przed końcem tego roku: – Przewodniczący Dubiel przeciągnie sprawę do następnego roku, żeby zdążyła wejść w życie nowa ustawa.
„Dla kogo robiony jest ten plan zagospodarowania, jeśli nie bierze się pod uwagę opinii, sugestii i potrzeb mieszkańców Przecławia?” – pytają mieszkańcy w petycji.
– Przed nami nie ma przyszłości – mówi z goryczą w głosie Ewa Paul.
– Będziemy starali się, my radne, wam pomóc – zapewnia Ilona Kaluga. – Ale jesteśmy w mniejszości – dodaje.
Marek Libera
Na zdjęciu u góry: Tak zwani „miastowi” mają problem w stosunkach nie tylko z miejscowymi, ale także pomiędzy sobą. Świadczą o tym choćby widoczne na zdjęciu słupki przegradzające drogę. – Te słupki to efekt kłótni pomiędzy nimi. Tam ulice są skłócone. I nie pomyślą, że może kiedyś będzie tędy musiał przejechać wóz strażacki – mówi Mariusz Grzywniak