15 49.0138 8.38624 1 1 7000 1 https://szamotulska.pl 300 true 0
theme-sticky-logo-alt

„Nie chcę już przechodzić z nimi tej golgoty”

Kontuzja na zniszczonym chodniku i problem z dostaniem się do lekarza

 

Rok temu mieszkańcy placu Sienkiewicza w Szamotułach przygotowali petycję skierowaną do organów miejskich, informując o katastrofalnym stanie zniszczonych, popękanych, usłanych licznymi dziurami chodników ciągnących się w stronę ul. Powstańców Wielkopolskich. Zaniepokojeni tym faktem mieszkańcy zaznaczali, że korzystanie z chodników może stanowić poważne zagrożenie dla pieszych, zwłaszcza w porach wieczornych. Radni, których powiadomiono o sprawie, wyjaśnili autorom petycji, że teren o którym mowa, nie należy do gminy.

 

Dubielowi jest przykro

„Tak, było pismo i apel mój i Bartka Węglewskiego. Niestety, jest to droga wojewódzka i zarządza nią Wielkopolski Zarząd Dróg Wojewódzkich. Odpowiedź była, że pomyślą o tym w ramach środków finansowych. Cóż, mogę tylko powiedzieć, że jest mi przykro” – potwierdzał niedawno w mediach społecznościowych  radny gminny Damian Dubiel. Zabrał on głos w dyskusji facebookowej, która rozgorzała na wieść o tym, co spotkało w feralnym miejscu, budzącym obawy mieszkańców, jedną z szamotulanek.

W ciągu roku w poruszonym temacie komunikacyjnym nie udało się podjąć żadnych skutecznych działań, choć samorządowcy gminni są przecież w stałym, bliskim kontakcie z przedstawicielami władz wojewódzkich. Odbywają oni częste, systematyczne spotkania, chociażby odnośnie budowy obwodnicy stolicy powiatu, co potwierdzają liczne przekazy prasowe i wspólne wystąpienia w blasku fleszy. Niestety, zabrakło wystarczającej determinacji w ujęciu się za petycją zmęczonych, zrozpaczonych mieszkańców.

 

Wypadek pani Wiesławy

Tymczasem na początku nowego roku doszło do przykrego wypadku w rejonie, o którego modernizację monitowali autorzy wspomnianej petycji.

Przypadek, który mnie spotkał, jak najbardziej nadaje się do prasy. I to nie tylko dlatego, że ten chodnik wygląda – o mój Boże! Ale również dlatego, że miałam straszny problem z dostaniem się do lekarza – stwierdza pani Wiesława.

W niedzielę 9 stycznia wybrała się ona na spacer, przy okazji robiąc zakupy w „Żabce” znajdującej się pomiędzy skrzyżowaniem  ulic Zamkowej i Powstańców Wielkopolskich, a ul. Ogrodową. W tym dniu ulice pokrywał śnieg, nieco zmarznięty po nocnych ujemnych temperaturach powietrza. Po wyjściu ze sklepu, kawałek za nim, szamotulanka akurat chowała telefon do kieszeni i zakładała rękawiczki, niespecjalnie patrząc pod nogi.

Czułam, że następuję na coś, co wydawało się twardym podłożem i umysł podpowiedział mi – możesz iść dalej. Okazało się jednak, że w dziurze płytki chodnikowej była zmarzlina, która się wykruszyła. W efekcie moja noga straciła stabilność i upadłam – opisuje sytuację, która ją spotkała, pani Wiesława.

Nie dość, że niedzielny spacer zakończył się poważnym zwichnięciem nogi w kostce, na domiar złego odezwała się też  kontuzja 60-latki sprzed kilku lat związana z przemieszczeniem się kręgów szyjnych wywołujących utratę czucia w kończynach. W następstwie odnowionych przypadłości przed dwa dni po styczniowym wypadku kobieta miała zesztywniałą prawa rękę.

Kiedy zadzwoniłam do mojej rehabilitantki, wyjaśniła mi, że po kontuzji kręgów szyjnych ułożenie kręgosłupa jest zupełnie inne, niż u zdrowej osoby i każde nadwyrężenie może powodować komplikacje – wypowiada się szamotulanka.

 

Bez skierowania ani rusz

Mimo nagłego wypadku i potrzeby skorzystania z pilnej pomocy medycznej, pani Wiesławie nie udzielono jej. W poniedziałek w poradni chirurgicznej szamotulskiego SP ZOZ zakomunikowano jej, że niezbędne jest skierowanie. Nasza rozmówczyni, której noga dokuczała coraz bardziej, taksówką podjechała do przyszpitalnej poradni. Liczyła na przyjęcie, jako ofiara wypadku.

Ludzie, którzy byli ze mną w poczekalni, nakłaniali mnie, żebym wzywała dyrekcję. Próbowałam zadziałać w sposób kulturalny i stanowczy. Miałam przygotowane pismo do lekarza, żeby potwierdził  mi odmowę przyjęcia, tym bardziej, że jestem opiekunem osoby niepełnosprawnej. Lekarz powiedział mi, że szpital jest kowidowy i mam jechać do Obornik. Odparłam, że można mnie tam teleportować. Poza tym to, że prawie wszyscy medycy mają samochody, nie oznacza, że przeciętny zjadacz chleba ma go również – wspomina wizytę w szamotulskim szpitalu pani Wiesława.

Do wtorku, z potwornie obolałą i opuchniętą „jak bania” nogą, kobieta musiała radzić sobie sama. W poniedziałek zjawiła się u lekarza rodzinnego po skierowanie, które otrzymała dopiero następnego dnia rano. Chirurg, z którym w końcu udało jej się skonsultować, zalecił zastosowanie na nodze ortezy, dopóki nie ustąpi obrzęk.

Chyba wolałabym mieć tę nogę złamaną. Bo wtedy boli przez chwilę, wkładają w gips i noga się zrasta. A w moim przypadku przez dziesięć pierwszych nocy w ogóle nie mogłam spać z bólu – opowiada nasza czytelniczka. I dodaje: – We wtorek miną dwa tygodnie od momentu, kiedy noszę ortezę. Noga jest nieco mniej spuchnięta, ale nadal mnie boli i mam spore kłopoty z poruszaniem się. Dowiedziałam się, że mogę zapomnieć o odszkodowaniu, bo droga, przy której skręciłam nogę, jest wojewódzka. Nie będę się kopać  z koniem. Nie chcę już z nimi przechodzić przez taką samą golgotę, jak z lekarzem.

 

Płachecki postara się pomóc

– Po wypadku, który mi się przytrafił, wyobraziłam sobie sytuację, w której idzie mama z trójką dzieci. Jedna z pociech znajduje się w wózku. Kiedy starsza dwójka droczy się ze sobą, mama próbuje ich uspokoić, nie zwracając uwagi, w jaki sposób prowadzi wózek. W takim momencie może on stracić równowagę, a niemowlę wypaść na ulicę. Dopiero wtedy znajdą się środki na naprawę chodnika. Przecież raptem chodzi o nawierzchnię o długości około 200 m. Proszę mi wierzyć, że bez żadnych specjalistycznych narzędzi, jedynie z siłą zaparcia i ze zwykłymi narzędziami, w tydzień jestem w stanie sama to zrobić. Zerwać, wyrównać, podsypać. Jak można spokojnie przyglądać się chodnikowi w tak opłakanym stanie? – zastanawia się pani Wiesława.

O wciąż nie rozwiązanym problemie poinformowaliśmy przewodniczącego szamotulskiej rady gminnej Mariana Płacheckiego. Przyznaje on, że przejście służące pieszym, przy którym pani Wiesława doznała dotkliwej kontuzji nogi, znajduje się w fatalnym stanie.

W poprzedniej kadencji samorządowej kilkakrotnie zabiegaliśmy w województwie z byłym starostą Pawłem Kowzanem i radnym Sławkiem Kozakiem o wyremontowanie skrzyżowania ulicy Zamkowej z ul. Powstańców Wielkopolskich. I w końcu udało się. Ale niestety, pozostał zniszczony odcinek, kawałek za skrzyżowaniem, którego nie ujęto już w remoncie. Faktycznie, jego jakość jest fatalna.

Skoro dochodzi już tam do wypadków, postaram się pomóc mieszkańcom Szamotuł, powiadamiając województwo o pilnej potrzebie naprawy zniszczonej nawierzchni chodnika – wypowiada się Marian Płachecki.

ika

 

Poprzedni
Następny