
Kontuzja na zniszczonym chodniku i problem z dostaniem się do lekarza
Rok temu mieszkańcy placu Sienkiewicza w Szamotułach przygotowali petycję skierowaną do organów miejskich, informując o katastrofalnym stanie zniszczonych, popękanych, usłanych licznymi dziurami chodników ciągnących się w stronę ul. Powstańców Wielkopolskich. Zaniepokojeni tym faktem mieszkańcy zaznaczali, że korzystanie z chodników może stanowić poważne zagrożenie dla pieszych, zwłaszcza w porach wieczornych. Radni, których powiadomiono o sprawie, wyjaśnili autorom petycji, że teren o którym mowa, nie należy do gminy.
Dubielowi jest przykro
„Tak, było pismo i apel mój i Bartka Węglewskiego. Niestety, jest to droga wojewódzka i zarządza nią Wielkopolski Zarząd Dróg Wojewódzkich. Odpowiedź była, że pomyślą o tym w ramach środków finansowych. Cóż, mogę tylko powiedzieć, że jest mi przykro” – potwierdzał niedawno w mediach społecznościowych radny gminny Damian Dubiel. Zabrał on głos w dyskusji facebookowej, która rozgorzała na wieść o tym, co spotkało w feralnym miejscu, budzącym obawy mieszkańców, jedną z szamotulanek.
W ciągu roku w poruszonym temacie komunikacyjnym nie udało się podjąć żadnych skutecznych działań, choć samorządowcy gminni są przecież w stałym, bliskim kontakcie z przedstawicielami władz wojewódzkich. Odbywają oni częste, systematyczne spotkania, chociażby odnośnie budowy obwodnicy stolicy powiatu, co potwierdzają liczne przekazy prasowe i wspólne wystąpienia w blasku fleszy. Niestety, zabrakło wystarczającej determinacji w ujęciu się za petycją zmęczonych, zrozpaczonych mieszkańców.
Wypadek pani Wiesławy
Tymczasem na początku nowego roku doszło do przykrego wypadku w rejonie, o którego modernizację monitowali autorzy wspomnianej petycji.
– Przypadek, który mnie spotkał, jak najbardziej nadaje się do prasy. I to nie tylko dlatego, że ten chodnik wygląda – o mój Boże! Ale również dlatego, że miałam straszny problem z dostaniem się do lekarza – stwierdza pani Wiesława.
W niedzielę 9 stycznia wybrała się ona na spacer, przy okazji robiąc zakupy w „Żabce” znajdującej się pomiędzy skrzyżowaniem ulic Zamkowej i Powstańców Wielkopolskich, a ul. Ogrodową. W tym dniu ulice pokrywał śnieg, nieco zmarznięty po nocnych ujemnych temperaturach powietrza. Po wyjściu ze sklepu, kawałek za nim, szamotulanka akurat chowała telefon do kieszeni i zakładała rękawiczki, niespecjalnie patrząc pod nogi.
– Czułam, że następuję na coś, co wydawało się twardym podłożem i umysł podpowiedział mi – możesz iść dalej. Okazało się jednak, że w dziurze płytki chodnikowej była zmarzlina, która się wykruszyła. W efekcie moja noga straciła stabilność i upadłam – opisuje sytuację, która ją spotkała, pani Wiesława.
Nie dość, że niedzielny spacer zakończył się poważnym zwichnięciem nogi w kostce, na domiar złego odezwała się też kontuzja 60-latki sprzed kilku lat związana z przemieszczeniem się kręgów szyjnych wywołujących utratę czucia w kończynach. W następstwie odnowionych przypadłości przed dwa dni po styczniowym wypadku kobieta miała zesztywniałą prawa rękę.
– Kiedy zadzwoniłam do mojej rehabilitantki, wyjaśniła mi, że po kontuzji kręgów szyjnych ułożenie kręgosłupa jest zupełnie inne, niż u zdrowej osoby i każde nadwyrężenie może powodować komplikacje – wypowiada się szamotulanka.
Bez skierowania ani rusz
Mimo nagłego wypadku i potrzeby skorzystania z pilnej pomocy medycznej, pani Wiesławie nie udzielono jej. W poniedziałek w poradni chirurgicznej szamotulskiego SP ZOZ zakomunikowano jej, że niezbędne jest skierowanie. Nasza rozmówczyni, której noga dokuczała coraz bardziej, taksówką podjechała do przyszpitalnej poradni. Liczyła na przyjęcie, jako ofiara wypadku.
– Ludzie, którzy byli ze mną w poczekalni, nakłaniali mnie, żebym wzywała dyrekcję. Próbowałam zadziałać w sposób kulturalny i stanowczy. Miałam przygotowane pismo do lekarza, żeby potwierdził mi odmowę przyjęcia, tym bardziej, że jestem opiekunem osoby niepełnosprawnej. Lekarz powiedział mi, że szpital jest kowidowy i mam jechać do Obornik. Odparłam, że można mnie tam teleportować. Poza tym to, że prawie wszyscy medycy mają samochody, nie oznacza, że przeciętny zjadacz chleba ma go również – wspomina wizytę w szamotulskim szpitalu pani Wiesława.
Do wtorku, z potwornie obolałą i opuchniętą „jak bania” nogą, kobieta musiała radzić sobie sama. W poniedziałek zjawiła się u lekarza rodzinnego po skierowanie, które otrzymała dopiero następnego dnia rano. Chirurg, z którym w końcu udało jej się skonsultować, zalecił zastosowanie na nodze ortezy, dopóki nie ustąpi obrzęk.
– Chyba wolałabym mieć tę nogę złamaną. Bo wtedy boli przez chwilę, wkładają w gips i noga się zrasta. A w moim przypadku przez dziesięć pierwszych nocy w ogóle nie mogłam spać z bólu – opowiada nasza czytelniczka. I dodaje: – We wtorek miną dwa tygodnie od momentu, kiedy noszę ortezę. Noga jest nieco mniej spuchnięta, ale nadal mnie boli i mam spore kłopoty z poruszaniem się. Dowiedziałam się, że mogę zapomnieć o odszkodowaniu, bo droga, przy której skręciłam nogę, jest wojewódzka. Nie będę się kopać z koniem. Nie chcę już z nimi przechodzić przez taką samą golgotę, jak z lekarzem.
Płachecki postara się pomóc
– Po wypadku, który mi się przytrafił, wyobraziłam sobie sytuację, w której idzie mama z trójką dzieci. Jedna z pociech znajduje się w wózku. Kiedy starsza dwójka droczy się ze sobą, mama próbuje ich uspokoić, nie zwracając uwagi, w jaki sposób prowadzi wózek. W takim momencie może on stracić równowagę, a niemowlę wypaść na ulicę. Dopiero wtedy znajdą się środki na naprawę chodnika. Przecież raptem chodzi o nawierzchnię o długości około 200 m. Proszę mi wierzyć, że bez żadnych specjalistycznych narzędzi, jedynie z siłą zaparcia i ze zwykłymi narzędziami, w tydzień jestem w stanie sama to zrobić. Zerwać, wyrównać, podsypać. Jak można spokojnie przyglądać się chodnikowi w tak opłakanym stanie? – zastanawia się pani Wiesława.
O wciąż nie rozwiązanym problemie poinformowaliśmy przewodniczącego szamotulskiej rady gminnej Mariana Płacheckiego. Przyznaje on, że przejście służące pieszym, przy którym pani Wiesława doznała dotkliwej kontuzji nogi, znajduje się w fatalnym stanie.
– W poprzedniej kadencji samorządowej kilkakrotnie zabiegaliśmy w województwie z byłym starostą Pawłem Kowzanem i radnym Sławkiem Kozakiem o wyremontowanie skrzyżowania ulicy Zamkowej z ul. Powstańców Wielkopolskich. I w końcu udało się. Ale niestety, pozostał zniszczony odcinek, kawałek za skrzyżowaniem, którego nie ujęto już w remoncie. Faktycznie, jego jakość jest fatalna.
Skoro dochodzi już tam do wypadków, postaram się pomóc mieszkańcom Szamotuł, powiadamiając województwo o pilnej potrzebie naprawy zniszczonej nawierzchni chodnika – wypowiada się Marian Płachecki.
ika