
W Skierniewicach zabrakło już wody, Szamotułom grozi to samo?
Czy można pogodzić dbałość o ochronę środowiska, zwłaszcza pod względem zabezpieczania się przed rosnącymi skutkami doskwierającej nam suszy, z interesami inwestorów, deweloperów i samorządów lokalnych, wybierających często bierność i unikanie niechcianych wydatków? Zdaniem starszego specjalisty Zespołu Komunikacji Społecznej i Edukacji, reprezentującego Poznański Oddział Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie Jarosława Władczyka, to niezwykle trudna sztuka. Nasz rozmówca przyznaje wprost, że kompromis na tej niwie staje się wręcz nieosiągalny.
Jeśli jednak w porę nie obudzimy się, czeka nas nieuchronna katastrofa ekologiczna, której staniemy się ofiarami. Taki finał braku opamiętania przewiduje również były radny gminny Henryk Bekasiak z Szamotuł, o czym wspominał kilka tygodni temu w liście do naszej redakcji. Punktem wyjścia do szerszych rozważań w tej mierze, stała się rozpoczęta niedawno budowa osiedla mieszkaniowego nad Rowem Przybrodzkim przy ul. 3 Maja w Szamotułach. Inwestycja realizowana jest w odległości około 5 m od wymienionego cieku wodnego, wpadającego do rzeki Samy.
Henryk Bekasiak przekonuje, że tego rodzaju obszary przyległe do Rowu Przybrodzkiego, ciągnące się do ujścia w Samie, pełnią niezwykle ważną rolę pod kątem ochrony przyrody. Natomiast naruszanie i usuwanie kilkumetrowego miąższu torfowego, spowoduje zaniknięcie akumulatora absorbującego wilgoć w porach suszy. W efekcie przerwany zostanie proces naturalnego przesiąkania wody na tereny wyżej położonych działek rolnych i rekreacyjnych, co spowoduje ich pustynnienie. To z kolei zmniejszy bilans nawilgocenia atmosfery. Korzystniej byłoby więc nie ingerować ekspansywnie w tego rodzaju obszary, zachowując choć częściowo ich pierwotne funkcje, w formie miejsc spacerowo-wypoczynkowych. Tym bardziej, że dolina rzeki Samy i Rowu Przybrodzkiego, o przebiegu północ-południe, stanowi dla Szamotuł rodzaj swoistego korytarza powietrznego, służącego przewentylowywaniu miasta. A zabudowywanie doliny, ograniczy skuteczność korytarza.
„Nie możemy nikogo wygonić z prywatnych działek”
Co na to Wody Polskie?
– Od lat powtarzamy, żeby nie likwidować zadrzewień śródpolnych, oczek wodnych. Chodzi o to, żeby wodę retencjonować, czyli zatrzymywać tam, gdzie ona stoi, na przykład w rejonach bagien, mokradeł – przekonuje Jarosław Władczyk.
I dodaje: – Nawet w upalne dni, kiedy tam się wejdzie, po kostki jest woda. Bo powolutku przesiąka ona do gruntu. Powinniśmy starać się, żeby jak najwięcej jej tam pozostało. Kiedy ucieknie ona do rzeki, a potem do morza, już jej nie odzyskamy. Gdybyśmy mogli złapać to, co nam spada, problem z wodą by się rozwiązał. Należy więc zachowywać wspomniane tereny i tworzyć nowe tego rodzaju miejsca, jak oczka wodne, łąki kwietne. Możemy krzyczeć, tłumaczyć, natomiast nie rozwiązuje to sprawy, bo obszarów takich jest na pewno dużo więcej. Rekomendujemy ze swojej strony dane tereny zalewowe pod względem tego, czy nadają się do zamieszkania. W takich przypadkach informujemy, kiedy zgodnie z przyjętymi kryteriami może dochodzić do powodzi, na przykład średnio raz na 10, 50 czy 100 lat. Ktoś, kto jest właścicielem ziemi, może się tam wybudować twierdząc, że skoro podtopienia zdarzają się co 50 lat, jego to nie dotyczy. Ale równie dobrze woda może przybrać niespodziewanie za 2, 3 lata. Jako Wody Polskie nie możemy z działek należących do konkretnych osób nikogo wygonić. A nasza ziemia zazwyczaj kończy się na wałach.
„W Poznaniu też nam się wpychają deweloperzy…”
– Mamy o tyle krytyczną sytuację, że musimy zrobić wszystko, żeby było lepiej, albo chociaż nie pogarszać tej sytuacji – kontynuuje przedstawiciel Wód Polskich. – Warto rozpocząć dbanie o system wodny od prostych rzeczy. Namawiamy więc do tworzenia przydomowych oczek wodnych, łąk kwietnych. Zgodnie z nowo przyjętą ustawą, więcej będzie się płaciło całorocznego podatku za dom w przypadku, gdy w jego otoczeniu znajduje się uszczelniona powierzchnia, przez którą woda nie może wnikać do gleby. Mniejszy podatek będzie obowiązywał, jeśli na danej posesji za pomocą wiadra czy beczki, będzie zbierana woda z deszczówki. Dzięki temu będzie można potem umyć nią samochód albo podlać kwiatki. Tak samo jest z łąkami kwietnymi, bagnami, mokradłami. To odwieczny problem.
W Poznaniu też nam się wpychają deweloperzy, a miasto sprzedaje działki. Przede wszystkim musimy pamiętać o tym, że w pierwszym rzędzie skończy nam się woda w miastach. A potem będzie już za późno, by to zmienić. Dzisiaj, choć są ludzie, którzy słusznie przed tym przestrzegają, ich argumenty do nikogo nie docierają. Nie chciałbym mieszkać nad Wartą w Poznaniu, bo znam te miejsca, chodzimy tam z rodziną, w różny sposób spędzając czas. Nie byłoby przyjemnie żyć tam na co dzień, szczególnie latem, kiedy wszystko gnije, fermentuje. Pozostaje nam apelować o rozsądne zagospodarowywanie działek w obrębie miast. Można spróbować zawiązać lokalne, ekologiczne stowarzyszenie, które będzie nagłaśniało problemy.
Też walczyliśmy w Poznaniu o Park Rataje. Okazało się, że miasto musi wydawać mnóstwo pieniędzy na utrzymywanie tego rodzaju miejsca i przywrócenie go do dawnego stanu. Dlatego lepiej kiedy wzniesione zostanie osiedle, bloki, pojawią się mieszkańcy, którzy będą płacili podatki. W miejscu owego parku istniała fabryka produkująca wielkie płyty i z tym wiązały się też koszty rekultywacji, usunięcia wszystkich urządzeń, infrastruktury. A na bieżące utrzymywanie parku, dbanie o niego, obsadzanie zielenią, naprawianie, potrzeba kilku milionów złotych. Z jednej strony przez 30 lat ludzie protestowali i zabiegali o ten park w okresie kiedy powstawały tam wielkie osiedla. W końcu cel został osiągnięty. Ale jak przyszło co do czego, tak zmieniło się myślenie ludzi, że park stał się kłopotem. Z reguły tak to się kończy, ktoś chce pozbyć się problemu, wydatków. Władze samorządowe wolą oddać tego typu enklawy zieleni w prywatne ręce. A deweloper zawsze znajdzie chętnych do zamieszkania nad rzeką.
Paradoks naszych czasów. Nie potrafimy zatrzymać nadmiarów wody
– Teraz przeprowadzamy konsultacje pod hasłem „Stop powodzi”. W okolicach lipca, sierpnia ubiegłego roku, woda w Poznaniu po obfitych opadach deszczy tak wylała, że dół rzeki przykrył ulice. I w tym też tkwi szkopuł. W takich momentach kiedy występuje nadmiar wody, nie jesteśmy przygotowani na to, by ją skutecznie zatrzymać, by w przyszłości zniwelować następstwa suszy. W konsekwencji w ciągu kilku godzin, nadmiar wody spłynął. Dlatego istotne jest, żeby płyty betonowe, asfalty istniejące na osiedlach mieszkaniowych, przy marketach, zastępować kratownicą przez którą woda swobodnie mogłaby przesiąkać do ziemi. Ale zrywanie parkingów asfaltowych po to, by zastosować bardziej przyjazne środowisku technologie, łączy się z ogromnymi kosztami. Z kolei powodzie miejskie są przykładem paradoksu współczesnych czasów. Kiedy spada nam w krótkim okresie sporo wody, a my, ponieważ nie jesteśmy w stanie jej zatrzymać, zmagamy się z wielką suszą. Sukcesywnie staramy się zapewniać odpowiednią meliorację, remontujemy większe jazy za około 10 mln zł, modernizujemy też mniejsze. Myślę, że ten proces wdrażania odpowiednich rozwiązań potrwa jeszcze co najmniej 20, 30 lat – mówi Władzcyk.
„Dogadał się z nami Zbąszyń, ratujemy też Powidz…”
– Dogadał się z nami na przykład Zbąszyń, który ratujemy czy, pobliski Powidz. To miasto bez jeziora stałoby się mieściną z liczba 2 czy 3 tysięcy osób. Tam żyje się tylko z atrakcji związanych z jeziorem. Instytucje takie jak my, muszą działać, remontować i budować zbiorniki wodne, nawet za miliardowe kwoty.
Dziś na tyle jest krytycznie, że każdemu, począwszy od wielkich inwestycji i instytucji, po ostatniego Kowalskiego, który zabiega o zachowanie mokradeł w mieście, musi zależeć na oszczędzaniu wody wszelkimi sposobami. Zwracajmy więc uwagę na co dzień na takie drobiazgi jak zakręcanie wody, sprawdzanie szczelności baterii, kąpmy się w kabinie prysznicowej – nie w wannie. Wiem, że to może kojarzyć się trochę ze starą, krzyczącą ciocią, pouczającą nas, ale na tyle jest krytycznie, że musimy o tych rzeczach pamiętać. To, co kiedyś mówiła nam stara ciocia przez 20 lat, staje się aktualne nie tylko z powodu oszczędności pieniędzy, ale przede wszystkim wody. Bo mamy z nią potworny problem. Jeśli teraz nic z tym nie zrobimy, będziemy nadal jedynie śmiać się, że ktoś nas przestrzega, to za 20 lat obróci się to przeciwko nam. Jeśli będzie to wyglądało tak jak teraz, za 20 lat faktycznie zacznie nam brakować wody. Zwłaszcza, gdy będzie coraz bardziej gorąco, nie będzie śnieżnych zim i występował będzie niedobór opadów. Mieliśmy już przykład Skierniewic, w których zabrakło wody. Myślę, że tak samo jest z tym problemem u was, w Szamotułach – puentuje smutno swą wypowiedź, Jarosław Władczyk.