Z mieszkańcami Baborówka rozmawiamy o problemach ich dnia codziennego
W maju pisaliśmy o problemach mieszkańców ulicy Dworcowej w Baborówku z niesprawną kanalizacją burzową oraz zdewastowaną jezdnią. – Szefie, od tego czasu, kiedy pan tu był, nic się zmieniło – słyszę od mieszkanki Dworcowej, Teresy Solarz.
– Problem ciągnie się od wielu lat. Kiedyś, pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy kładziono asfalt na gruntową wówczas Dworcową, zrobiono tutaj kanalizację – przypomina źródło problemu sołtys Jerzy Najderek. – Ta kanalizacja schodzi się na środku ulicy i przechodzi przez prywatną posiadłość państwa Fechnerów i Chlebków, aby połączyć się z rowem w parku przy pałacu. Niestety, burzówka bywa niedrożna, po ulewach mamy podtopienia.
Dziury, dziury, dziury…
Jerzy Najderek podkreśla, że wioska od dwunastu lat walczy o remont i kanalizacji burzowej, i nawierzchni Dworcowej. Bez skutku. O tym, że mieszkańcy są coraz bardziej rozgoryczeni takim stanem rzeczy, nie trzeba nawet pisać. Rozgoryczenie wzrosło po ostatnich opadach deszczu, wcale przecież nie ulewnych.
– Krytykuję to, że nie ma możliwości ograniczenia prędkości na Dworcowej, bo ludzie nie respektują znaków. To, że policjant przejedzie raz na miesiąc tą ulicą, to za mało – zwraca uwagę na uciążliwości mieszkania przy zdewastowanej drodze Zbigniew Iżewski. Kiedy mówię, że przecież Dworcowa wyposażona jest w naturalne spowalniacze, czyli okazałe dziury, pan Zbigniew tylko się uśmiecha: – To nie przemawia do ludzi. Musiałby pan wykopać tu jakieś wilcze doły…
– Sam Roman Białasik, kierownik inwestycji w gminie, jadąc tędy na objazd dróg wpadł w dziurę! I sam powiedział, że o mało nie uszkodził sobie samochodu – wspomina sołtys.
– Ja, maszerując Dworcową, musiałem nie raz uciekać, żeby nie być ochlapanym błotem przez przejeżdżające auta. Niektórzy kierowcy, owszem, zwalniają i uda się człowiekowi odejść od kałuży. Już nawet myślałem, żeby jakieś gwoździe rozsypać… No ale ja też tędy jeżdżę – śmieje się pan Zbigniew.
I przypomina, że Dworcową ostatecznie zrujnował ciężki transport samochodowy, dowożący kruszywo na remontowaną linię kolejową Poznań – Szczecin.
– Ja myślałem, że moja stara chałupa się rozpadnie. Jak taki potężny, ciężarowy samochód pełen gruzu jedzie, to wszystko aż buzuje. I do tego dzieci tu chodzą – mówi Iżewski.
„Szefie, nic się nie zmieniło”
Na Dworcowej zbiera się spora grupa mieszkańców. Przyszli pogadać z „Gazetą”, a właściwie wyżalić się, bo tylko to im pozostało.
– Walczymy o tę drogę od 2010 roku. Piszemy pisma, jako sołectwo, i na to gmina odpowiada, że inwestycja „zostanie uwzględniona w propozycjach do budżetu w latach następnych”. I tak w każdym piśmie, co roku. Tylko jakoś te „lata następne” nie następują – rozkłada bezradnie ręce sołtys Najderek.
– Szefie, od tego czasu, kiedy pan tu był, nic się nie zmieniło – słyszę od mieszkanki Dworcowej, Teresy Solarz.
– Ci ludzie są bezkarni, oni sobie to olewają – podsumowuje pracę gminnych urzędników Ryszard Solarz. – Burmistrz sobie bimba kolejną kadencję, nie ma co ukrywać. Gdyby kolega sąsiad nie czyścił studzienki od burzówki, która przez jego podwórko przechodzi do rowu w parku, to byłby z nami koniec.
– Szkoda, że pan tu nie przyjechał, jak ta ulewa w poprzednią sobotę była, bo my się topili – wspomina pani Teresa. – Ooo… jezioro Dworcowe – pokazuje fotografie zalanej ulicy Stanisław Chlebek, społeczny konserwator studzienek kanalizacyjnych.
Zbigniew Iżewski był przekonany, że po zakończeniu modernizacji linii kolejowej wykonawca robót będzie poczuwał się do obowiązku naprawienia zniszczonej ulicy. – W końcu ją dewastowali ciężkim sprzętem – podkreśla. Sołtys zwraca natomiast uwagę, że w pierwszej kolejności należy zadbać o odwodnienie ulicy, potem można pomyśleć o odnowieniu nawierzchni, a na końcu o progach zwalniających.
– Odwodnienie to priorytet, tu, u pani, właśnie wybija woda w piwnicy – zaznacza Najderek wskazując na pobliską posesję.
– Mój płot, klinkier, wszystko zniszczone, zmarnowane przez tę wodę, błoto, kamienie – wskazuje na ogrodzenie posesji Beata Nowak, sympatyczna blondynka. – Mój drewniany płot, myślałem, że mnie przetrzyma, ale nie przetrzyma – dodaje Zbigniew Iżewski.
Ryszard Solarz dziwi się, że ul. Szamotulska, czyli droga powiatowa, jest sprzątana przez zamiatarkę, natomiast Dworcowa, czyli gminna, zamiatarki nie widziała od dawna. – Dlaczego? Co my mamy z tym piachem z ulicy zrobić? Przecież na ogródek sobie nie wsypię, bo to skażone – zastanawia się. Sołtys przypomina sobie, jak to wiele razy telefonował do „komunalki” z prośbą o przysłanie zamiatarki. Bez efektu. – Od dwóch lat nie przejechała tędy zamiatarka – mówi Czesława Hoffgunst.
– Na Dworcową zamiatarka nie przyjedzie, bo na Dworcowej się popsuje, bo za dużo kamieni tu jest – żartuje Teresa Solarz. – My tak mówimy, bo tak nas olewają, taka jest prawda. A podatki się płaci i g… z tego jest.
– Powiem panu tak: miesiąc temu mój mąż tutaj to wszystko – piach, pokruszony asfalt i kamienie na ulicy – pozwoził i proszę zobaczyć, jak to wszystko dzisiaj wygląda… Tak samo, od tych dziur. Mąż wziął taczkę, troszkę się wkurzył, bo mówi: ile można czekać na tę zamiatarkę i sam posprzątał. Czy ta ulica wygląda na posprzątaną? Przecież jak są takie dziury, to jak może być tu czysto? Gdyby nie szpaler choinek przed domem, to pewnie mielibyśmy cały tynk ochlapany błotem. A nie wspomnę o kamieniach, które fruwają w powietrzu – opowiada o codziennych kłopotach pani Beata. I pyta: – Płacimy podatki i z jakiej racji mamy sprzątać ulicę?
– Z grzeczności możemy posprzątać, ale to nie jest nasz obowiązek – dodaje pan Ryszard.
„Lekceważą nas”
– Lekceważą nas, jakbyśmy gminie czy burmistrzowi jakąś krzywdę wyrządzili – żali się Zbigniew Iżewski. Pani Beata zastanawia się głośno, czy lekceważenie przez gminę potrzeb Baborówka nie ma związku z tym, że podczas ostatnich wyborów burmistrzowskich wioska poparła Macieja Ciesielskiego, a nie Włodzimierza Kaczmarka.
– My nie popuścimy. Tak my się już wkurzyli, że TVN zaprosimy, niech telewizja przyjedzie – pani Tereska mówi to, o czym myślą pozostali mieszkańcy.
– Jeden z panów, Heniu Pakulski, powiedział, że zawiódł się na burmistrzu, bo głosował na niego, a on tam czegoś nie zrobił, to pan Kaczmarek Heniowi odpowiedział: „ja pana nie prosiłem o głos, mógł pan na mnie nie głosować” – przypomina rozmowę mieszkańca z burmistrzem Mirosława Kołodziejska. I dodaje: – Ja wtedy zdecydowałam, że ja już więcej na pana Kaczmarka nie zagłosuję, skoro mu nie zależy na głosach mieszkańców.
Kontynuując wątek wspomnieniowy, Ewa Wierzbicka przypomniała zdarzenie z posiedzenia rady sołeckiej Baborówka sprzed kilku lat: – Pani Bożena komentowała, że ma zalane wszystko, że musi w kaloszach z psem wychodzić, a pan Kaczmarek mieszkający w Szczuczynie powiedział, że bardzo mu przykro, ale on jak wychodzi z pieskiem, to też musi zmieniać buty. Tylko, że pan Kaczmarek teraz ma drogę, a pani Bożena nadal błoto.
– Bardzo ładną drogę ma burmistrz, bardzo ładną – dopowiada dobrze zorientowany w gminnych realiach Jerzy Najderek. Zdaniem Zbigniewa Iżewskiego, mieszkańcom nie pozostaje nic innego, jak w kolejnych wyborach wybrać burmistrza z… Baborówka. – Chcieliśmy, ale się nie udało! Będzie okazja za rok! – mówią chórem moi rozmówcy.
– Ja się zastanawiam, jak wyglądają te doraźne naprawy Dworcowej od strony ekonomicznej? Zalepiają prowizorycznie na wiosnę i jesień te dziury, a czy nie taniej byłoby to zrobić porządnie, raz a dobrze? – pyta Beata Nowak, której stosowana przez gminę metodologia konserwacji dróg nie mieści się w głowie. – Raz przyjechali łatać dziury po deszczu, nie wysuszyli ich dobrze palnikiem, w końcu sami robotnicy zrezygnowali – wspomina pan Ryszard.
A gdzie jest kolej?
Nasi rozmówcy są zgodni co do tego, że największym dewastatorem ulicy Dworcowej w ostatnim czasie są firmy modernizujące linię kolejową. – Ta droga nie była w dobrym stanie, ale po przebudowie torów to już jest tragedia – stwierdza Ewa Wierzbicka. – Wszystko się trzęsło w domu, jak te ciężarówki z tłuczniem tu jeździły – potwierdza spostrzeżenia sąsiadki Beata Nowak.
– Jeżeli kolej robiła remont, to czy wypłaciła gminie jakiekolwiek odszkodowanie? – zastanawia się głośno Mirosława Kołodziejska. Sołtys przypomina sobie, że podobno była podpisana jakaś umowa pomiędzy wykonawcą robót a gminą, regulująca kwestię odszkodowania za zniszczone drogi. Więc jakieś pieniądze na remonty powinny być.
Tymczasem od strony ul. Szamotulskiej nadjeżdża czarne BMW. Na widok sporego tłumu ludzi kierowca najpierw zwalnia, potem zatrzymuje się przed sporą kałużą i wyrwą w jezdni. Po chwili podjeżdża, jakby nieśmiało. Za kierownicą beemki Adam Tomkowiak. – Nie raz miałem przygodę na tej ulicy. Zgiąłem felgę przy tym BMW, była prostowana, zapłaciłem pięćset złotych – wspomina niemiłą przygodę. Pytam, czy wysłał burmistrzowi rachunek. – Nie, jeszcze nie – śmieje się.
– Problem dziurawej drogi to jedno. A drugie, to łatanie dziur w niewłaściwy sposób, który powoduje wysypywanie się kamieni z tych dziur, które następnie strzelają spod kół i uderzają w karoserie aut. Za chwilę ktoś nie będzie miał szyby, a już mamy zderzaki poobijane. I tak to wygląda – tłumaczy pan Adam. I wskazuje na jeszcze jedną kwestię: – Ile trwał remont linii kolejowej? Półtora roku? To przez te półtora roku ta droga zapadła się w całości z tego względu, że podbudowa nie jest przystosowana na takie obciążenia. Ale jeśli gmina dopuściła do tego, że mógł tu jeździć transport drogowy o takim tonażu, to na jakiej podstawie wyraziła na to zgodę? A jeśli już urzędnicy wyrazili na to zgodę, to wzięli na siebie pełną odpowiedzialność.
Ewa Wierzbicka, zasiadająca w radzie sołeckiej, zwraca uwagę na zmarnowanie pieniędzy na budowę węzła przesiadkowego w Baborówku. – Nie ma pieniędzy na remont naszej drogi, a były pieniądze na węzeł przesiadkowy, który nikomu nie służy. To są głupio wydane, zmarnowane pieniądze – podkreśla. I dodaje: – A się okazało, że gmina wiedziała, że nowy peron powstanie pół kilometra od stacji i węzła. I są urzędnicy odpowiedzialni za to wszystko. Były do burmistrza wysłane trzy pisma, mogliby coś w tej sprawie zrobić, ale nie. Możemy sobie tylko mówić, psioczyć…
– To jest niegospodarność – kontynuuje pani Ewa. – My prosimy od lat o naprawę ulicy, zrobienie odwodnienia, żeby odciążyć sąsiada, który ma te studzienki u siebie i je czyści. I na to nie ma pieniędzy!
– My mieszkamy w najniższym miejscu Dworcowej. Zdarzało się, że jak zalewało całą ulicę, to nam przelewało się na posesję i worki z piaskiem układaliśmy przed garażem – opowiada Beata Nowak. – Od Stasia się dowiedziałam, że ci, co budowali tutaj drogę rowerową, to piasek, który powinni zmieść i wywieźć, to oni do tych gulików powsypywali!
– To był piasek z betonem. I ładnie związało. A później Stasiu musiał przepychać całą kanalizację deszczową, żeby była drożna, bo się zapchała – doprecyzowuje sołtys.
– Gdyby gmina była mądra, to zadbałaby o takie zabezpieczenie, które pozwoliłoby jej dochodzić od firmy remontowej zwrot kosztów remontu drogi. Niby taka umowa jest, podobno, ale nikt jej nie widział, bo jest owiana wielką tajemnicą – mówi pani Ewa. Sołtys obiecuje odwiedzić magistrat i dowiedzieć się jak wygląda sprawa odszkodowania za zniszczoną ulicę.
Najpierw odwodnienie
Jerzy Najderek podkreśla dobitnie, że pierwszą rzeczą, którą należy zrobić na Dworcowej, to solidne odwodnienie. Dopiero po zainstalowaniu nowej kanalizacji burzowej przyjdzie czas na położenie nowej nawierzchni: – Jeżeli woda będzie odprowadzona i położymy nowy dywanik, to nic nie powinno się dziać.
– Powinny być wymienione wszystkie rury w tej drodze, a dopiero potem położona nowa nawierzchnia – zgadza się z sołtysem Ewa Wierzbicka.
– Raz tak mnie ochlapali, że musiałam iść do domu się przebrać. Ile jechał ten wariat? – pyta Teresa Solarz Beatę Nowak. – Tego nie widziałam, ale tu niektórzy to i 120 jadą. Wcale mi nie jest żal, jak im się felgi wyginają. Jak z zakrętu wychodzą, to dawaj… – mówi pani Beata.
Ewa Wierzbicka marzy, aby wreszcie ktoś w gminie konkretnie i na poważnie zajął się ulicą Dworcową i problemami mieszkających przy niej ludzi. – Żeby nie było tak, że my składamy pismo, prośbę, a dostajemy odpowiedź: „niestety, w tym roku ta inwestycja nie zostanie uwzględniona”. A takie odpowiedzi otrzymujemy co roku, od dwunastu lat – tłumaczy.
Sołtys, a zarazem radny gminny, przypomina, że kiedyś, każdego roku, kierownik inwestycji w urzędzie przygotowywał dla samorządowców wykaz dróg w gminie i ulic w Szamotułach wymagających remontu. Wszyscy mieli jasność na czym stoją i jakie są priorytety. Odkąd Włodzimierz Kaczmarek dysponuje większością w radzie, sporządzanie wykazu zarzucono. – I nie wiemy nic – żali się Najderek.
– Jakiś artykuł będzie w gazecie? – dopytuje pani Ewa redaktora „Szamotulskiej”. – Bo jak to będzie któryś artykuł z rzędu, to może coś się zadziała? W Baborowie nie były trzy domy przyłączone do wodociągu, był artykuł i już mówią w „komunalce”, że będzie projekt tego przyłączenia. Media zadziałały.
Panią Kasię boli głowa
– Ja bym chciała, żeby media u nas zadziałały, bo u nas nic działa – przyłącza się do dyskusji Katarzyna Borowiak – Jestem już umęczona tymi staraniami. Chciałabym się dowiedzieć, ale nie wiem od kogo, jak to wyglądało, jeżeli chodzi o PKP. Ja nie rozumiem, dlaczego miasto mogło dopuścić do takiego zniszczenia naszej ulicy? Ja mam nawet płot zniszczony przez te ciężarówki wożące kruszywo – od błota, kamieni. Dla mnie to jest nie do pomyślenia, że to nikogo nie interesuje. Rozmawiałam z urzędem miasta, zadzwoniłam, i okazuje się, że oni nawet mają na to środki. Tylko, że trzeba indywidualnie wystąpić do gminy i nie ma gwarancji, że w tym okresie będą akurat mieli na to pieniądze. Ja wam powiem, że mnie głowa boli jak to wszystko widzę. Tego mojego zniszczonego płotu to ja im nie odpuszczę. Napisałam w tej sprawie pismo i czekam na odpowiedź.
– A rozumiesz Kasia, że można zrobić węzeł przesiadkowy pięćset metrów od nowego peronu? – pyta sąsiadkę z ulicy Beata Nowak. – Nie, nie rozumiem, dla mnie to jest po prostu niepojęte – przyznaje pani Katarzyna.
Kiedy zapadła decyzja o budowie węzła przesiadkowego przy starym budynku stacji kolejowej, i to w momencie, kiedy pół kilometra dalej powstawał nowy peron, sołtys Najderek wysłał w tej sprawie do gminy trzy pisma. Do dzisiaj nie otrzymał na nie odpowiedzi.
– Nasza gmina przed budową węzła przesiadkowego wiedziała, że nowy peron będzie pięćset metrów dalej. Oni byli tego świadomi. Oni wiedzieli – zaznacza Ewa Wierzbicka. – Nie było żadnych konsultacji z mieszkańcami Baborówka. Wszystko było schowane pod biurkiem – dodaje sołtys.
– A gdzie jest toaleta, ja się pytam? – pyta Katarzyna Borowiak. – Nawet w Szamotułach nie ma toalety, to nie wymagaj, żeby u nas była – żartuje Beata Nowak.
– W każdym razie ja wam powiem, że mnie głowa boli na pewne rzeczy, że już nawet nie chcę o tym rozmawiać – kontynuuje pani Katarzyna. – Ja czytałam artykuł w „Szamotulskiej”, który niedawno był drukowany, ale dla mnie jest niepojęte, że nikomu na tym nie zależy. Najbardziej mnie denerwuje to, że kiedy przejeżdżam przez Kępę, jestem zachwycona Kępą. Bo wszędzie coś się dzieje, tylko nie u nas. Kąsinowo, dziura, ale zrobiona, Mutowo, następna dziura – zrobiona, a Baborówko – ruina.
– Mówiłam, że to kara, bo Baborówko nie głosowało na pana Kaczmarka – uśmiecha się pani Beata.
Zdaniem Katarzyny Borowiak, najgorszą rzeczą w gminie, w samorządzie, jest polityka i partyjniactwo: – Bo co mnie obchodzi, która opcja rządzi w którym momencie? My tu dbamy o interes wioski i każdy z nas może mieć różne poglądy polityczne… – Dobro gminy jest jedno, wspólne – uzupełnia myśl koleżanki pani Beata.
Mieszkańcy uważają, że skoro płacą podatki, i to wyższe niż w niektórych gminach, to mają prawo oczekiwać załatwienia choćby najpilniejszych potrzeb. Tymczasem sami muszą sprzątać ulicę, ścieżkę rowerową, czy studzienki kanalizacyjne. – Moim zdaniem, pan Stasiu nie ma żadnego obowiązku zajmowania się studzienkami. To jest zakichany obowiązek gminy, nie pana Stasia. Tak nie może być, że pan jest tym obciążony – zaznacza Katarzyna Borowiak.
W Rokietnicy jest inaczej
– Ja pamiętam Rokietnicę zanim pan Derech został wójtem, bo tam wtedy rozpoczęłam pracę – wspomina Beata Nowak. – Kiedy pan Derech został wójtem, to ta gmina poszła do przodu. Młoda osoba, której chciało się coś zrobić, naprawdę jest bez porównania. Oczywiście, mają swoje problemy, ale rozwinęli się niesamowicie. Podejście do petenta w urzędzie jest tam też zupełnie inne niż u nas.
– Jeśli robisz remont w domu, zatrudniasz fachowców i jeżeli nie zrobią roboty tak, jak powinni, to jej nie odbierzesz i nie zapłacisz. A tu, bo to nie są moje pieniądze, tylko publiczne, to nikomu nie zależy. Nam, mieszkańcom zależy, ale my na to nie mamy wpływu. Zapraszamy przedstawicieli gminy do siebie – mówi Ewa Wierzbicka. – Nikt nie przyjedzie, bo nas się wszyscy boją – stwierdza nie bez racji Teresa Solarz.
Mieszkańcy po dłuższej dyskusji doszli do przekonania, że skoro nic nie daje pisanie pism do gminy i raczej trudno spodziewać się wizyty radnych oraz urzędników w Baborówku, to być może najlepszym pomysłem będzie wyjazd na sesję rady miejskiej. I to dużą grupą. Żeby władza zauważyła mieszkańców.
– Pracującym sołtys zwróci koszty z funduszu sołeckiego. A po sesji pójdziemy do kawiarni na kawę… – zaproponowała, pełna pozytywnej energii, Teresa Solarz.
– No może, jeśli pójdziemy na sesję, to bardziej coś zdziałamy? – zastanawia się Ewa Wierzbicka. – Można prowadzić dialog. Ale jak dialog prowadzi się dwanaście lat, to jest to monolog z jednej strony, bo nie ma odpowiedzi – kończy gorzko.
– A ile jeszcze kadencji może urzędować Kaczmarek? – dopytuje pani Teresa. – Ale on, Kaczmarek, nie będzie już kandydował. Takie słuchy do mnie doszły – relacjonuje zasłyszaną wiadomość Beata Nowak. – Oj, ja ci mówię – na pewno będzie! Znowu naobiecuje gruszek na wierzbie, że ho, ho! – przekonuje pani Teresa.
– A pan będzie pisał artykuł? I co pan napisze? – docieka Katarzyna Borowiak. – Prawdę – odpowiadam.
Marek Libera
Tablica informująca o budowie za unijne środki węzła przesiadkowego – pomnika indolencji burmistrza Kaczmarka i przykładu marnowania publicznych pieniędzy – zarasta krzakami. Ze wstydu