15 49.0138 8.38624 1 1 7000 1 https://szamotulska.pl 300 true 0
theme-sticky-logo-alt

Rowerem do Rzymu

Ekstremalna wyprawa dwóch pniewian

W ostatnich latach rośnie aktywność fizyczna w społeczeństwie. Takie można odnieść wrażenie nie tylko obserwując media społecznościowe, ale przede wszystkim biegających, maszerujących czy jeżdżących na rowerze ulicami naszych miejscowości, a także rosnącą ilością imprez amatorskich w biegach, kolarstwie czy nordic walking. Niektórzy podejmują wyzwania wręcz ekstremalne.

W okresie letnich wakacji rowerzyści z Pniew, Edward Musiał i Stanisław Muchajer podjęli wysiłek dotarcia na dwóch kołach do Rzymu. Założyli, że cel powinni osiągnąć w 13 dni. Ich znajomi zakładali się, po ilu dniach ich wyprawa zakończy się niepowodzeniem. Mimo wielu po drodze terenów górskich, wysokiej temperatury powietrza, walką ze swoimi słabościami, cel osiągnęli. O szczegółach wyprawy rozmawiamy z jej organizatorem, logistykiem i pomysłodawcą Edwardem Musiałem.

 

 – Kiedy narodził się pomysł tak dalekiej wyprawy rowerowej ?

– Dziewięć lat temu odkryłem korzyści jakie można czerpać z jazdy rowerem. Od tamtego czasu jeżdżę amatorsko, pokonując coraz to dłuższe odcinki, stopniowo podnosząc poprzeczkę. W 2014 roku zdecydowałem się na pielgrzymkę rowerową z Pniew do Częstochowy. Za pierwszym razem nie pokonaliśmy całego odcinka rowerami, znaczną część drogi przejechaliśmy pociągiem. To był nasz taki pierwszy dalszy wyjazd. Mimo, że musieliśmy jechać z bagażami jeden z etapów zakończył się przejechaniem 123 km. To był bardzo ważny rekord. Okazało się, że po dojechaniu do miejsca noclegowego czekała nas niesamowita nagroda – osiągnęliśmy cel po przejechaniu 123 km, tyle samo ile lat Polska czekała na odzyskanie niepodległości spod zaborów. Niesamowity zbieg okoliczności, poczuliśmy wielką ulgę i radość. Wtedy zdecydowaliśmy, że w następnym roku  przejedziemy całą trasę rowerami z Pniew do Częstochowy i tak też zrobiliśmy. Druga pielgrzymka była już bardziej zorganizowana. Siostra Lidia, urszulanka z Pniew będąca organizatorką pielgrzymki namówiła do udziału w niej chłopaka, który wiózł nam bagaże samochodem. Było nam dużo lżej, ale trasa o wiele dłuższa. Po wielu trudach, ale też wspaniałych przygodach dotarliśmy na Jasną Górę. W następnych latach grupa rowerowa, z którą wtedy jechałem miała jeszcze kilka wyjazdów, na których nie mogłem być z różnych względów. Jednak bakcyl został zaszczepiony.

W 2017 roku kupiłem sobie rower trekingowy i zacząłem jeździć indywidualnie coraz to dłuższe dystanse. W 2018 roku, na spotkaniu naszej ekipy rzuciłem hasło, aby pojechać rowerami z Pniew do Rzymu. Tym razem organizatorem miałem być ja. Na początku było wiele niepewności. Chętnych do wyjazdu było około 15 osób. Każdy podpytywał jak wygląda trasa, jak długo trzeba jechać i czy damy radę. Chętni na wyjazd nie byli pewni swej decyzji dlatego zdecydowałem się zrobić rekonesans, celem rozpoznania trasy samochodem i ustalenia konkretnych miejsc noclegowych. Wyprawa miała mieć zabezpieczenie logistyczne, a więc auto wiozące bagaże uczestników i jeden zapasowy rower. Niestety Covid 19 pokrzyżował nasze plany. Po kilku latach grupa chętnych rozpadła się. Ja jednak bardzo chciałem pojechać do Rzymu rowerem, stało się to moim marzeniem. Covid nie ustępował, było ciężko ludzie bali się, a zwłaszcza po przerażających informacjach o śmiertelnym żniwie covida nadchodzących z Włoch.

W 2022 roku byłem gotów pojechać sam na wyprawę do Rzymu. Jednak pewnego dnia w Pniewach na Rynku spotkałem Stasia. W spontanicznej rozmowie zapytałem go, czy chciałby pojechać ze mną rowerem do Rzymu. Stasiu bez wahania powiedział, że w tym roku nie może, ale jeśli poczekam rok to on na pewno pojedzie. Oprócz mnie i Stasia, chęć wyjazdu deklarowali jeszcze chłopacy z Szamotuł, Poznania i Sosnowca. Ostatecznie tylko ja i Stasiu pojechaliśmy. Pozostali z różnych względów zrezygnowali. Zgodnie z planem do Rzymu mieliśmy jechać rowerami. Natomiast odnośnie powrotu mieliśmy trzy wersje: samochodem, pociągiem lub samolotem. Ostatecznie wracaliśmy samolotem ponieważ była to wersja najbardziej opłacalna i nie wymagająca angażowania w nasz wyjazd innych osób.

 

– Jak radziliście sobie z trasą, korzystaliście z tradycyjnej mapy, czy z nawigacji?

– Korzystanie z mapy to już prehistoria, zabiera dużo czasu i jest niezbyt wygodna. W Polsce można jeździć rowerem korzystając z nawigacji w telefonie komórkowym. Jednak poza granicami naszego kraju polecam nawigację rowerową z uwagi na wysokie koszty internetu oraz braki zasięgu sieci internetowej w niektórych miejscach np. w górach. Ja korzystałem z nawigacji rowerowej Garmin. Jednak muszę przyznać, że czasami korzystałem z dodatkowych podpowiedzi miejscowych.

 

– Czy znajomość języków pomaga?

– Jadąc przez Bawarię i Tyrol porozumiewałem się w języku niemieckim. Natomiast w Czechach i we Włoszech porozumiewałem się w języku angielskim. Na szczęście większość Czechów i Włochów zna w stopniu komunikatywnym angielski. Warto umieć choćby podstawowe zwroty w języku ojczystym kraju, do którego jedziemy. Pozwala to nawiązać kontakt z miejscowymi i wtedy można łatwiej przejść na język powszechnie znany w Europie jakim jest angielski.

 

– Czy były trudne momenty zwątpienia?

– Wspólnie ze Stasiem jeszcze przed wyjazdem postanowiliśmy, że nie ma mowy o wycofaniu się z trasy. Oczywiście, że mieliśmy ciężkie chwile, zwłaszcza w terenie górzystym pod niekończące się wzniesienia. Czasami bywały takie odcinki, że przez kilka, a nawet kilkanaście kilometrów musieliśmy jechać non stop pod górę, a wzniesienia bywały bardzo duże. Mnie osobiście zdarzały się takie odcinki, że przejeżdżałem 200 m, 100 m, 50 m, a czasem nawet ok. 30 m i musiałem zatrzymać się choć na kilka sekund, aby chwilkę odpocząć, zrobić kilka swobodnych oddechów bez wysiłku, popić wody, czy zjeść jakąś przekąskę. Kiedy jedziesz rowerem ciężko jest wtedy, gdy przerzucasz bieg na najmniejszą zębatkę z przodu, stopniowo zmniejszasz przełożenie na tylnej zębatce, dochodzisz do końca, brakuje ci sił, chciałbyś jeszcze zmniejszyć przełożenie ale już nie możesz bo doszedłeś do końca. Musisz zatrzymywać się, bo nie dajesz rady, trasa wymaga ogromnego wysiłku i samozaparcia. Takich odcinków mieliśmy bardzo dużo, jednak daliśmy radę.

Muszę przyznać, że Stasiu lepiej radził sobie z podjazdami pod góry. On ma zdecydowanie lepszą kondycję ode mnie, jednak starałem się dorównywać mu na płaskim terenie.

 

– Czy było warto?

– Oj!!! Warto było. Oprócz tego, że zrobiliśmy coś, co dla wielu osób wydaje się wręcz niemożliwe, zrealizowaliśmy nasze marzenia. Mimo, że strasznie zmęczyliśmy się fizycznie, to bardzo odpoczęliśmy psychicznie. Zresetowaliśmy się, na całe dnie uwalnialiśmy się od codziennych spraw. Cały czas mieliśmy kontakt telefoniczny z bliskimi i znajomymi. Zrobiliśmy mnóstwo pięknych zdjęć i filmików, które jednak nie oddają w pełni tego, co zobaczyliśmy i przeżyliśmy. To na zawsze zostanie w naszej pamięci. A jaki był to wysiłek? Przytoczę tylko kilka liczb. Musieliśmy siłą własnych mięśni wieźć siebie, nasze rowery i oczywiście bagaże – w moim przypadku 80 kg wagi, 15 kg roweru, 25 kg bagażu, 5 litrów płynów do picia, co dawało 125 kg. Później proporcje zmieniały się, ponieważ pomiędzy głównymi posiłkami zjadałem tak zwany suchy prowiant, którego miałem około 5 kg. Jednocześnie traciłem na wadze. Finalnie schudliśmy po około 10 %. Ja wyjeżdżając ważyłem 80 kg. W dniu powrotu ważyłem 72 kg, a następnego dnia schudłem jeszcze o jeden kilogram. Dopiero po około trzech tygodniach odzyskałem ten jeden kilogram. Wydaje mi się, że zbyt dużo straciliśmy na wadze w tak krótkim czasie. Z całą pewnością wpływ miały na to ogromny wysiłek, wysoka temperatura i dość ograniczone, specyficzne posiłki, inne niż te, które jemy normalnie w Polsce. Jako ciekawostkę mogę przytoczyć fakt, iż ja osobiście miałem tak osłabione mięśnie rąk, że miałem trudności w normalnym operowaniu sztućcami przy krojeniu pizzy na grubym spodzie w Rzymie. Wypociliśmy sporo litrów potu, oczyściliśmy nasze organizmy z toksyn, ale straciliśmy wiele minerałów. Ja dochodziłem do siebie około trzech tygodni. Głównie potrzebowałem odzyskać normalną moc w rękach, bo reszta była ok.

 

– Co konkretnie jedliście? Przecież nie dotarliście do Rzymu na samym suchym prowiancie?

– Każdego dnia staraliśmy się jeść śniadanie, obiad i kolację. Ale już pierwszego dnia pojawił się problem. Po przejechaniu około 50 km poczułem dziwne osłabienie, do tego nie mogłem jeść zabranych kanapek, dosłownie nie chciały mi przechodzić przez gardło, czułem drętwienie warg. Mogłem pić płyny, ale mój organizm nie chciał przyjmować posiłków. Mogłem jeść tylko małe ilości sezamkowych ciasteczek. Tego dnia do przejechania mieliśmy jeszcze ok. 150 km.  O wycofaniu się nie było mowy. Zwolniłem tempo, Stasiu pełen zrozumienia i obaw jechał do przodu, z niepewnością spoglądał do tyłu czy jadę za nim. Dałem radę i dojechałem do pierwszego miejsca noclegowego. Przejechaliśmy tego dnia łącznie 206 km. Pani Krysia, u której mieszkaliśmy w agroturystyce zaproponowała mi herbatę rumiankową, zrobiło mi się trochę lepiej na żołądku.

Rano ruszyliśmy w dalszą drogę. Po drodze zjadłem ciepłe krokiety z barszczykiem. Żołądek zaczął normalnie funkcjonować. Nie zawsze mieliśmy noclegi ze śniadaniem. Czasami celowo wybieraliśmy noclegi bez śniadania, aby mieć więcej czasu na jazdę. Wtedy jedliśmy śniadanie w drodze w napotkanych barach, albo kupowaliśmy coś do jedzenia w sklepach, marketach. Jadąc przez Czechy, Niemcy i Austrię można zjeść obiady podobne do polskich. Natomiast we Włoszech, w przydrożnych barach i restauracjach nie ma zup, dań mięsnych typu schabowy. Większość włoskich lokali proponuje kanapki, pasty (makarony), pizze, lazanie, sałatki.

 

– Jak przygotować się do tak długiej trasy ?

Przygotowanie do wyprawy można podzielić na kilka elementów. Po pierwsze – wyznaczenie trasy. Zanim wybierzemy się w daleką wyprawę powinniśmy zapoznać się z przebiegiem trasy. Najlepiej przejechać ją choćby częściowo autem, aby poznać rozmieszczenie dróg, trudność podjazdów, dostępność ścieżek rowerowych. W 2019 roku pojechałem do Rzymu samochodem, starałem się jechać bocznymi drogami, aby rozpoznać trasę, sieć noclegową i żywieniową. Wtedy wybrałem trasę przez Czechy, Austrię i dalej Włochy. Według planu mieliśmy jechać trasą Pniewy-Wałbrzych-Hradec Kralove-Pardubice-Villach-Udine-Wenecję-Rimini-Terni-Rzym. Chciałem jak najbardziej uniknąć górzystego terenu. Niestety natura pokrzyżowała nam plany. Majowa powódź we Włoszech i jej skutki w postaci uszkodzonych dróg, mostów spowodowały, że zamiast jechać trasą łagodniejszą byliśmy zmuszeni jechać najtrudniejszą trasą, położoną na większej wysokości nad poziomem morza. Miało to swoje plusy ponieważ zmiana trasy, sprawiła, że poznałem nowe równie piękne miejsca i teraz mogę podzielić się dwoma trasami z chcącymi udać się na wyprawę rowerową, ale nie tylko. Ostatecznie pojechaliśmy trasą Pniewy-Bogatynia-Liberec-Jablonec-Janovice-Degendorf-Insbruck-Bolonia-Florencja-Rzym. Drugim ważnym elementem przygotowań jest dopasowanie możliwości fizycznych. Po wybraniu trasy podzieliłem ją na odcinki. Oczywiście odcinki dzieliłem według możliwości ich przejechania adekwatnie do swoich możliwości. Przed planowanym wyjazdem jeszcze przed pandemią Covid 19 przez tydzień trenowałem jeżdżąc każdego dnia długie odcinki po ponad 100 km dziennie. Musiałem być pewny, że wytrzymam. Według planu średnio mieliśmy pokonywać dziennie od 150 do 170 km.  Na trasie chwilami było bardzo ciężko, ale daliśmy radę – średnia dzienna wyszła nam 151 km. Zaplanowałem, że trasę z Pniew do Rzymu przejedziemy w 13 dni i udało się to zrealizować. Oczywiście mieliśmy tak zwany wentyl bezpieczeństwa – po przyjeździe do Rzymu mieliśmy przeznaczone dwa dni na zwiedzanie. W razie problemów na trasie mogliśmy zrezygnować ze zwiedzania Rzymu. Na szczęście nie było to konieczne i wszystko poszło zgodnie z planem.

Do tak długiej wyprawy trzeba przygotować rower. Kilka tygodni przed wyprawą oddałem mój rower na generalny przegląd techniczny. Okazało się, że trzeba było wymienić łańcuch, kasetę, pedały, jedną dętkę i klocki hamulcowe, a także siodełko z miękkiego żelowego na twarde – bo takie jest zalecane na dłuższe trasy. Oczywiście zabrałem klucze i kilka części zamiennych takich jak zapasowa opona, klocki hamulcowe, drugi komplet oświetlenia, pover bank, zapasowe pedały. Na szczęście obyło się bez żadnej awarii. Nie mieliśmy nawet „pany”.  Nasz cały bagaż wieźliśmy sami na rowerach. Wszystkie potrzebne nam rzeczy począwszy od strojów kolarskich i niedzielnych, przez bieliznę osobistą, kosmetyczkę, żywność na czarną godzinę, leki i inne rzeczy mieliśmy umieszczone w nieprzemakalnych sakwach rowerowych. Nie można zapomnieć o specyfikach koniecznych w długiej podróży rowerowej. Przydatne są: krem na odparzenia pośladków – bardzo dobrze sprawdzał się sudocrem, krem do opalania, żele,  izotoniki, elektrolity, magnez, suche ciasteczka (bez czekolady), suszone owoce, orzechy, mini apteczka, obcinaczki do paznokci, nóż, opaski plastikowe tzw. trytytki, itp.

 

– Jak wyglądał trening przed wyjazdem?

– Przed wyjazdem wybrałem się na przejażdżkę ze Stasiem. Okazało się, że wiele brakuje mi do jego kondycji. Od początku maja czyli prawie dwa miesiące przed wyjazdem starałem się jeździć rowerem po kilkadziesiąt kilometrów dziennie, a czasami ponad 100 km. Starałem się jeździć pod wzniesienia, aby ćwiczyć podjazdy. Z prawdziwymi wzniesieniami zmierzyliśmy się w górach dopiero podczas wyprawy, gdzie dodatkowo musieliśmy jechać w wysokiej temperaturze momentami wynoszącej 42 stopnie C. Podczas, gdy Włosi mieli siestę, my po krótkich przerwach jechaliśmy dalej, aby pokonywać kolejne kilometry. Rok przed wyjazdem kilka dni spędziłem w polskich górach w Beskidzie Niskim, gdzie trenowałem jazdę w terenie górskim.

 

– Gdybyś drugi raz wybierał się w tak daleką podróż, co byś zmienił, poprawił?

– W ramach przygotowań do wyjazdu sporo czytałem o podobnych wyprawach. Rozmawiałem również ze znajomymi chłopakami z Odjechanych-TEAM.PL z Pniew, którzy bardzo chętnie dzielili się doświadczeniami ze swoich wyjazdów. Podpowiedzi chłopaków bardzo przydały się w trasie. Dzięki nim jechało nam się o wiele łatwiej. W trakcie naszej wyprawy zdobyliśmy wiele nowych doświadczeń. Przed wyjazdem pakowałem się trzy razy i za każdym razem coś odkładałem. Następnym razem pakowałbym się siedem razy lub więcej, ponieważ pomaga to w eliminowaniu rzeczy mniej przydatnych, a każdy kilogram mniejszego ładunku zmniejsza ciężar bagażu, zwiększa prędkość, a tym samym skraca czas przejazdu. Na pewno zabrałbym jeden poverbank, a nie dwa jak zalecali inni na forach internetowych – jeden zupełnie wystarczył.

Zabrałbym tylko jeden komplet odzieży tzw. nie kolarskiej. Zabrałbym dodatkowe sakwy rowerowe oprócz tylnych, mniejsze przednie, aby bardziej równomiernie rozłożyć ciężar. Przede wszystkim próbowałbym namówić więcej osób na wyjazd i zorganizowałbym auto, które wiozłoby nasze bagaże i części zamienne. Wtedy moglibyśmy robić dziennie więcej kilometrów i skrócić czas przejazdu. Bez bagaży jedzie się zdecydowanie łatwiej, ale widocznie mieliśmy tyle grzechów, że musieliśmy je odpokutować przez wysiłek.

 

– Czy uważasz, że wasz wyjazd zrobił coś dobrego dla innych ?

– Pokazał, że wszystko jest możliwe, że należy dążyć do realizacji swoich nawet najskrytszych marzeń, celów nawet tych które wydają się niemożliwe. Spowodował, że inni ludzie uwierzyli bardziej w siebie, w swoje możliwości, przekonali się, że można dokonać wielu rzeczy, zrealizować swoje marzenia, nawet te wydające się trudne do zrealizowania, mam na myśli te realne. Od kilku lat obserwuję wzmożenie aktywności fizycznej ludzi: biegających, jeżdżących rowerami, uprawiających inne sporty głównie dla przyjemności, amatorsko, dla zdrowotności, a nie wyczynowo. Mam wrażenie, że po naszej wyprawie więcej ludzi z naszej okolicy zaczęło jeździć rowerami, z pewnością wpłynie to pozytywnie na ich zdrowie. Jeżeli ktoś będzie chciał skorzystać z naszych doświadczeń, to bardzo chętnie się nimi podzielimy.

 

– Czy i dlaczego poleciłbyś jeżdżenie rowerem i jakie wymieniłbyś zalety podróżowania rowerem?

– Jazda rowerem sprawia, że czujesz się bardziej wolny, czujesz wiatr, zapachy otaczającej natury. Z naszego wyjazdu zapamiętałem szczególnie dwa zapachy: lipy na ścieżce rowerowej w okolicy Nowej Soli oraz intensywny zapach świerku w bawarskim lesie, a także szum drzew, strumyków. Jadąc rowerem o wiele więcej można zobaczyć niż choćby pokonując tą samą trasę samochodem. O wiele łatwiej można zatrzymać się, zrobić zdjęcie pięknego widoku. Samochodem w niektórych miejscach jest to wręcz niemożliwe np. na krętej, górskiej drodze. Jazda na rowerze przyczynia się do poprawy naszego zdrowia – rozluźnia nasze całe ciało, wzmacnia mięśnie, dotlenia nasz organizm, wzmacnia serce, spala tłuszcz.

 

– Ile łącznie zrobiliście kilometrów ?

– Z Pniew do Rzymu w 13 dni przejechaliśmy rowerami 1950 km. Następnie z miejsca noclegowego w Rzymie na lotnisko Fiumicino przejechaliśmy 50 km, potem samolotem razem z rowerami udaliśmy się do Berlina. Z Berlina rowerami 103 km do Słubic, gdzie mieliśmy ostatni nocleg. Następnie ze Słubic 144 km do Pniew. Łącznie przejechaliśmy podczas tej wyprawy 2269 km. W drodze do Rzymu średnio pokonywaliśmy 151 km dziennie. Każdego dnia w zależności od trudności trasy, pogody i naszego zmęczenia pokonywaliśmy inne odległości. Najwięcej przejechaliśmy jednego dnia 206 km, a najmniej 103 km.

 

– Czy chciałbyś komuś podziękować ?

– Dziękuję bardzo wszystkim bliskim i znajomym, którzy kibicowali naszej wyprawie, trzymali za nas kciuki, abyśmy dotarli do wymarzonego celu. Jednak najbardziej chciałbym podziękować mojemu kompanowi Stasiowi, który pojechał ze mną na tak daleką i trudną wyprawę. Dziękuję mu za to, że przez kilkanaście dni jakie spędziliśmy razem wzajemnie wspieraliśmy się, ustępując sobie w trudnych momentach, że mimo wielu trudności nie doszło między nami do żadnych konfliktów, a wręcz zawiązała się między nami przyjaźń.

 

Sławomir Chamczyk

Poprzedni
Następny