15 49.0138 8.38624 1 1 7000 1 https://szamotulska.pl 300 true 0
theme-sticky-logo-alt

„Najgorsze jest to, że śmieją się panu w twarz”

Mieszkaniec Przecławia opowiada o swoich kontaktach z szamotulskimi urzędnikami miejskimi

 

– Jak policzyłem ostatnio, ta sprawa kosztowała nas 46 tysięcy złotych. Samych kosztów, nie licząc mojej pracy, czasu, nerwów, zdrowia. Tak, ja przypłaciłem to zdrowiem – mówi Mariusz Grzywniak o swoich kontaktach z szamotulskim urzędem miejskim. – Wie pan, najgorsza jest ta bezsilność, niemoc. Pan nie może nic zrobić, a oni się panu w twarz śmieją, w tym urzędzie.

Mariusz Grzywniak to mieszkaniec Przecławia. Jest rolnikiem, ale zajmuje się też usługowo pielęgnacją zieleni i architekturą ogrodową. Wspólnie z żoną Ewą Paul prowadzi znane w okolicy gospodarstwo turystyczne – Kids Farm.

Farma z misją

„Prowadzimy gospodarstwo rolne – uprawiamy zboże, ziemniaki i rzepak. Pokochaliśmy zwierzęta, które stały się naszą pasją. Tą pasją pragniemy podzielić się z innymi, zwłaszcza z dziećmi. Tak właśnie powstał pomysł stworzenia Kids Farm – farmy dziecięcej, której misją jest uświadomienie najmłodszym, jak ważne jest otaczające nas środowisko i szacunek dla zwierząt. Naszym celem jest przekazanie dzieciom wartości, które wyznajemy. Pragniemy przybliżyć najmłodszym zagadnienia związane z przyrodą i zwierzętami w niecodzienny sposób – poprzez zabawę i niecodzienną atmosferę” – piszą o sobie właściciele farmy dziecięcej.

Goście odwiedzający Kids Farm bardzo sobie chwalą jakość usług, a i samych gospodarzy.

„Bardzo sympatycznie, czysto i porządek. Gospodarze mili, chętnie odpowiadają na wszystkie pytania. Można pojeździć na koniu, grillować i naprawdę odpocząć. Uroczy Pan Gospodarz służy pomocą, a Gospodyni troszczy się o atmosferę” – komentuje na fejsbuku Krzysztof Tomaszewski.

„Gospodarze przemili, widać wielkie zaangażowanie, pasję i wielki wkład pracy. Każdy znajdzie coś dla siebie, piękne konie, rowery albo po prostu spokój i ciszę na łonie natury” – chwali Bożena Hajdul.

„Polecam, miejsce fantastyczne dla dzieci, a gospodarze wspaniali, atmosfera jest tu sielska, a na dzieci czeka wiele atrakcji, wspaniały plac zabaw jak i towarzystwo zwierząt, o których można się czegoś dowiedzieć. Czego dusza zapragnie” – dodaje Joanna Rutnicka.

 

Kłopotliwe pole

Kilka lat temu właściciele farmy podjęli decyzję o doinwestowaniu gospodarstwa, dokupieniu ziemi. Pieniądze na wydatki miały pochodzić ze sprzedaży działek budowlanych sąsiadujących z nowym osiedlem domków jednorodzinnych przy ul. Pszennej i Koniczynowej w Przecławiu. Dwunastu działek.

Mamy tam kawałek gruntu, dokładnie hektar. Przy samych domkach – mówi Mariusz Grzywniak. – Kiedy powstało osiedle, uprawa tego kawałka stała się nieopłacalna. Za mały areał, przy dzisiejszym sprzęcie uprawa tej działeczki  zajmowała mi więcej czasu niż uprawa kilkuhektarowego pola. Poza tym ludzie wywozili mi tam kamienie, jakiś gruz. Ba, raz nawet trafiłem na takich, którzy z mojego pola wywozili taczką dobrą ziemię, a mnie wwozili glinę! Kiedy miałem tam kukurydzę, to kilka metrów od drogi wszystkie kolby były poobrywane. Przestałem na to reagować, bobym na głowę dostał. A do tego wiatr z sąsiednich placów budowy ciągle nanosił nam styropian i inne śmieci.

Idziemy do urzędu

Czyli nie za bardzo opłacało się uprawianie tego poletka?

– Nie. Doszliśmy z żoną do wniosku, że podzielimy pole na działki i je sprzedamy.  Dlatego postanowiliśmy wystąpić do gminy o wydanie warunków zabudowy. Żeby otrzymać wuzetkę trzeba spełnić cztery warunki. I nasz grunt je spełniał: jest klasy IV, mieliśmy zapewnienie dostaw prądu i wody, był dostęp do drogi publicznej i działka nie była przeznaczona pod na przykład zalesienie. Nie było też planu zagospodarowania dla tego terenu.

No i poszedł pan do urzędu…

– Tak. Już na wstępie pan Roman Luther powiedział mi, że tam nie można się budować.

Dlaczego?

– No bo nie.

A jakieś argumenty padły?

– No właśnie żadne.

Nie, bo nie?

– Nie, bo nie! Ja mówię – jak nie, skoro obok stoi osiedle domków jednorodzinnych. – No ale wie pan, jak to osiedle było załatwione – usłyszałem.

Czyli jak?

– Do mnie tak powiedział. To było dla mnie szokiem usłyszeć, że się nie da, skoro prawnie mi się należy.

Usłyszał pan, że się nie da i co dalej?

– Pomimo tego, że pan Luther powiedział, że się nie da, 16 maja 2018 roku  złożyliśmy wniosek o wydanie warunków zabudowy. Najpierw Urząd Miejski w Szamotułach zawiesił postępowanie na dziewięć miesięcy, bo zaczął być uchwalany plan zagospodarowania dla tego terenu. W lutym 2019 postępowanie wznowiono. Wezwano nas do wykonania dostępu do drogi publicznej. Uzupełniliśmy to. Dojazd był. Po tym uzupełnieniu przysłał urząd pismo, że pozostawia nasz wniosek bez rozpoznania.

Dlaczego?

– Bo nie został uzupełniony w terminie. Oczywiście zmieściliśmy się w terminie. Tylko pani kierownik Czapki (Agnieszka Czapka, kierownik wydziału nieruchomości – red.) to nie satysfakcjonowało.

No i?

– Do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Poznaniu złożyliśmy wobec tego wniosek o ponaglenie urzędu. SKO postanowiło „uznać ponaglenie za uzasadnione” i wyznaczyło burmistrzowi Szamotuł termin do załatwienia sprawy do 25 października 2019 roku.

Burmistrz się wywiązał?

– Tak. 23 października 2019 burmistrz wydał decyzję… o odmowie ustalenia warunków zabudowy. Jego zdaniem nie spełniliśmy szeregu warunków. Wskazał na brak dostępu do drogi publicznej, brak uzbrojenia terenu, brak sąsiedztwa. Żeby ustalić warunki zabudowy, linię zabudowy, urząd musi się kierować sąsiedztwem. Czyli, jeśli w sąsiedztwie nie ma budynków, to nie można określić linii zabudowy, wielkości domów. W obszarze analizowanym powinien znajdować się jakiś budynek mieszkalny, który byłby punktem odniesienia. Żeby to jakoś wyglądało, żeby obok siebie nie stały dom parterowy z dwuspadowym dachem, dwupiętrowy z płaskim dachem i blok mieszkalny. Musi to ze sobą współgrać. Spodziewam się, że gmina mogła nie być zainteresowana rozbudową osiedla, które powstało, no ale już pozwoliła na to. Jest tam jakieś 120 domów, kawałek dalej kolejne 120.

Czyli obok były domy?

Zdaniem urzędu nie było. Tylko, że pan, który urzędowi na jego zlecenie przygotowywał mapy, zaznaczył obszar analizowany w którym są domki! Po sąsiedzku, po drugiej stronie ulicy. A pani Czapka i pan Luther nam  powiedzieli, że nie ma sąsiedniej zabudowy. Pani Czapka usiłowała nam wmówić, że sąsiad musi być po prawej stronie naszej działki.

Zaraz, zaraz. Alu tu wszędzie, na tej mapie (właśnie ją oglądamy) są zaznaczone domy…

– Tak, one już były. Całe osiedle istniejące. Poszedłem więc do wiceburmistrza Dariusza Wachowiaka i pytam – jak to jest, że zdaniem urzędu nie mamy sąsiedztwa, a ono przecież jest. Pokazałem mu wyroki sądów, które wskazują jak należy interpretować pojęcie sąsiedztwa, obszaru analizowanego, który w stosunku do tego, co jest na mapie, powinien być dużo większy.

Co na to burmistrz Wachowiak?

– On był tego zdania, że jeśli pani Czapka powiedziała, że po prawej stronie naszej działki muszą być budynki, to muszą. Żadne argumenty go nie przekonały, żadne wyroki sądów. Powiedział – taka jest nasza opinia i może się pan odwołać.

 

Rację ma obywatel, nie burmistrz

I co, odwołał się pan?

– Oczywiście. I 30 marca 2020 roku Samorządowe Kolegium Odwoławcze uchyliło decyzję burmistrza i przekazało sprawę do ponownego rozpoznania, wskazując mu przy tym na liczne błędy, które popełnił. SKO wykazało, że dostęp do drogi publicznej jest, sąsiedztwo jest, dostęp do mediów jest.

No to dlaczego burmistrz nie wydał korzystnej dla państwa decyzji?

– Nie chcę, bo nie chcę.

SKO decyzję uchyliło i…

– No i zaczęło się dalej. 8 lipca 2020 urząd ponownie wszczął postępowanie, a 4 sierpnia je zakończył. A oto decyzja – proszę ją porównać z poprzednią…

Oooo, to już jest solidna księga (poprzednia – skromna broszurka). To już nie są żarty.

– A proszę spojrzeć, jaki teraz jest analizowany teren pod kątem sąsiedztwa.

Obszar trzy razy większy. Prawie całe osiedle jest teraz ujęte na mapie. No, teraz to ma pan sąsiadów, że ho, ho!

– Decyzję burmistrz wydał 21 sierpnia 2020. Znowu odmowną. Uzasadnienie – nie ma planu.

Jakiego planu?

– Zagospodarowania.

No nie ma. I co z tego?

– Gmina przewiduje inne jakieś tam studium.

Zaraz, rok wcześniej brak planu nie był brany pod uwagę przez urząd, a teraz jest problemem?

– Teraz jest jakiś tam plan. Gmina ma jakieś dalekie plany, żeby jakoś inaczej tu zagospodarować te tereny. Ja to odczytuję tak – budować mają developerzy, a nie obywatele. Obywatele nie mają sprzedawać działek. Wprawdzie po roku okazało się, że mamy dostęp do drogi publicznej, mamy dostęp do mediów, ale nie mamy sąsiedztwa po tej samej stronie drogi publicznej. No i znowu się odwołaliśmy. I znowu wygraliśmy. 5 maja 2021 roku SKO po raz kolejny uchyliło decyzję burmistrza w całości i przekazało sprawę do ponownego rozpoznania. Ale zaczęły się szopki. Zawsze otrzymywaliśmy zapewnienia od Enei i szamotulskiej „komunalki” o dostępie do mediów. One są ważne 12 miesięcy. Stare straciły ważność, więc zgłosiłem się po nowe, bo musiałem dostarczyć do urzędu, który po decyzji SKO po raz kolejny wszczął postępowanie. Z Eneą nie było problemu, ale nagle okazało się, że nie będzie można podłączyć się do wody. Chociaż rok wcześniej można było.

Co się stało – źródło wyschło?

– Nie wiem. Uzasadnienie było takie, że teren nie jest przystosowany do przyłączenia nowych przyłączy, a spółka ZGK nie planuje w najbliższym czasie inwestycji.

A na osiedlu po drugiej stronie drogi wodę mają?

– Mają. Hydranty są nawet na drodze. Kiedy dostałem z „komunalki” pismo z odmową, to od razu było to dla mnie podejrzane.

Poszedłem do pana kierownika Chudziaka i pytam – no jak, przez cztery lata dostawaliśmy pozytywne opinie, a teraz nagle nie? Powiedział, że nie ma możliwości. No ale pogadałem z nim i ostatecznie stanęło na tym, że my wybudujemy sieć wodociągową na naszej działce na własny koszt, a ZGK wykupi tę sieć od nas za 6 tysięcy złotych.

Pięknie. Dobry interes dla „komunalki”.

– Nie mieliśmy wyjścia. Spisaliśmy umowę i w ostatniej chwili udało nam się zgodę na korzystanie z wody dostarczyć urzędowi. Wszystko zostało uzupełnione. W międzyczasie zleciliśmy prowadzenie sprawy kancelarii prawnej. Kancelaria wskazała gminie różne niedociągnięcia, na przykład wskazała, że powinno się powiadomić sąsiadów o postępowaniu.

I co, urząd powiadomił?

– Nie, nie powiadomił.

Zabrakło magistratowi kasy na znaczki pocztowe?

– Wątpię. Za to urząd zażądał dwunastu pełnomocnictw od kancelarii, bo jest dwanaście działek. Zrobiliśmy to, zapłaciliśmy, co zrobić.

 

Czekamy na decyzję

Dwanaście działek, dwanaście pełnomocnictw – sprawa oczywista.

– I czekamy na decyzję. Teraz urząd nie ma już argumentów na „nie”. 4 stycznia tego roku dostaliśmy zawiadomienie, że jest gotowy projekt decyzji. Projekt decyzji, wreszcie korzystnej dla nas, widzieliśmy. Projekt urząd wysłał do starostwa, chyba Wód Polskich, czego wcześniej nie robił. Żeby przeciągnąć sprawę w czasie? Czas płynie, a decyzji ciągle (26 stycznia) nie otrzymaliśmy.

Może listonosz zachorował?

– Nie, nie…

Poza tym są ferie, a urzędnicy mają dzieci. W dodatku nasz urząd jest jak oblężona twierdza. Wie pan, tam się wejść nawet nie da…

– Wiem. Ja nawet jak zadzwonię, to pewnie mnie już po numerze telefonu poznają, bo żadnej informacji mi nie udzielają.

No to czekamy na Godota.

– Ja już nie wierzę, że decyzja będzie taka sama jak projekt. Nie wierzę. Oni za każdym razem robili jakiś inny błąd, żeby to wszystko przeciągnąć w czasie. W pierwszej decyzji nie było dostępu do drogi publicznej, w drugiej nie było sąsiedztwa… A to znowu pani Czapka powiedziała, że ulica Pszenna nie jest własnością gminy, więc musiałem kupić wypis z księgi wieczystej potwierdzający, że ulica Pszenna jest własnością gminy.

Jak to, gmina Szamotuły nie wie, że jest właścicielem drogi w Przecławiu?

– Pani Czapka powiedziała, że to jest droga prywatna. Poza tym gmina uważała, że to nie jest droga publiczna.

Jeśli nie publiczna, to jaka?

– Droga przez pola. To jest droga polna, nieurządzona. W naszej wiosce wszystkie drogi są nieurządzone. Poza Łąkową, która jest utwardzona płytami, ale to kiełbasa wyborcza.

Czyli ulica Pszenna, mimo, że jest ulicą, ma nazwę, nie jest drogą publiczną?

– W naszej gminie tak jest. Pierwsze malowane rondo w okolicy było w Szamotułach (Pioszczychy). I pani Czapka stwierdziła, że ta droga nie jest w całości ulicą Pszenną, tylko na początku. A potem nie.

A potem jest polną i tam myszy harcują.

– Ale na planie widać, że domki na osiedlu są połączone z tą drogą, mają wyjazdy na Pszenną. Zresztą chyba dwa razy przestawiali tę ulicę, bo kiedy ostatnie domy zostały przy Pszennej sprzedane, to się okazało, że pan ma parę metrów drogi w swoim ogródku i ludzie musieli przestawiać płoty. No więc czekamy na decyzję, ale jak już mówiłem – nie wierzę, że te warunki zabudowy otrzymamy. Chociaż… Tak mi się wydaje, że po złości to poszło, bo ja wszędzie byłem, u burmistrza Kaczmarka też. Dwa razy. Wysłuchał i powiedział, że musi się zapoznać z sytuacją.

Potem odpisze…

– Nie, potem miał zadzwonić. I zadzwonił!

Ooo!

– Powiedział, że rozmawiał z panem Luthrem i mam do niego się zgłosić. I pan Luther mi powiedział, że aby wydać warunki zabudowy, musiałby tam zrobić plan zagospodarowania na tę działkę. To ja powiedziałem – no dobra.  Z kolei burmistrzowi powiedziałem, że tam zostanie z tej naszej działki jakieś tysiąc metrów, to za symboliczną złotówkę sprzedam gminie ten grunt i zróbcie tam plac zabaw dla dzieci z osiedla, bo nie mają gdzie się bawić.

To ma pan gest! I co, burmistrz się ucieszył, przyjął grunt?

– Nie.

Niemożliwe! Dlaczego?

– Przecież jemu to nie jest potrzebne. Ja mu mówię – dzieci z osiedla, żeby pójść na plac zabaw, to muszą dwa kilometry przejść do wsi, po dziurach. I zapytałem – panie burmistrzu, gdzie jest to pańskie „czarno na białym” (hasło wyborcze Włodzimierza Kaczmarka – red.)?

Może powinien pan podarować gminie działkę z wyposażonym placem zabaw? Z huśtawkami, karuzelami, piaskownicą? Może wtedy burmistrz by przyjął?

– A jeszcze pytał, jak rozwiążę sprawę drogi. Mówię – normalnie. Zgodnie z Polską Normą zrobi się drogę – wykorytuje się, nawiezie tłucznia. Ja to zrobię jak się należy. Nie tak, jak na osiedlu, tam ludzie się zrzucili i zbudowali jedną drogę, a pozostali mają, jak mają.

Czyli gotów pan jest załatwić za gminę problemy, które załatwić powinna gmina.

– Tak. I nie jest to pierwszy raz. Pytałem pana Luthra, ile będzie trwało to przygotowanie planu zagospodarowania. Powiedział, że on nie wie. Teraz, kiedy po dwóch przegranych sprawach w SKO urząd nie ma wyjścia i musi wydać warunki zabudowy, to robią plan zagospodarowania! I jeśli go uchwalą, to warunki zabudowy stracą ważność. Prawdopodobnie dlatego tak długo trwa wydanie nam wuzetki, bo być może gmina chce wcześniej uchwalić plan zagospodarowania. Ja i inni mieszkańcy Przecławia napisaliśmy petycję do Rady Miejskiej Szamotuł. Prosimy w niej o uwzględnienie naszych uwag do planu. Przede wszystkim nie zgadzamy się, aby nasze nieruchomości gruntowe zostały zakwalifikowane jako grunty rolne bez prawa zabudowy, bo to ogranicza nasze prawo własności. Dzisiaj (31 stycznia) komisja skarg rady ma rozpatrzyć naszą petycję.

A jaki jest cel uchwalenia tego planu?

– Nie wiem. Pan Luther też nam tego nie powiedział. Mam nadzieję, że na komisji się dowiem. Procedura przygotowania planu ruszyła w 2018 roku, wtedy, kiedy złożyliśmy wniosek o wydanie warunków zabudowy. Ja tylko widzę, że developerzy w naszej gminie nie mają problemów z budowaniem.

 

„Przypłaciłem to zdrowiem”

Z czego, pana zdaniem, wynikają wasze problemy z uzyskaniem warunków zabudowy?

– Nie wiem. Ja nie mam pojęcia. Składając w maju 2018 wniosek nie myślałem, że tak to będzie.

Może podpadł pan czymś urzędnikom miejskim?

– Później, jak wchodziłem do urzędu, to na pewno podpadłem. Bo ja walczę o swoje. Nasza przyszłość, to nasze pieniądze ze sprzedaży działek, które chcieliśmy zainwestować w rozwój gospodarstwa. Chciałem dokupić ziemi  rolnej. Jak policzyłem ostatnio, ta sprawa kosztowała nas 46 tysięcy złotych. Samych kosztów, nie licząc mojej pracy, czasu, nerwów, zdrowia. Tak, ja przypłaciłem to zdrowiem. Wie pan, najgorsza jest ta bezsilność, niemoc. Pan nie może nic zrobić, a oni się panu w twarz śmieją, w tym urzędzie.

Ma pan cały stos pozytywnych decyzji SKO. Wygrał pan z burmistrzem Kaczmarkiem wszystko, co było do wygrania. Czyli argumenty były zawsze po państwa stronie. Urzędnicy przeprosili pana, burmistrz przysłał żonie kwiaty i czekoladki?

– Nie.

To może chociaż uprzejmie zapewniono, że teraz to już sprawa będzie  szybko załatwiona?

– Nie. Nic nigdy nie było. W urzędzie cały czas panuje przekonanie, że my, petenci, jesteśmy dla nich, a nie oni dla nas.

Jesteście intruzami, przeszkadzacie?

– Tak. Ja mieszkałem trzynaście lat w Niemczech. Tam w urzędzie było się poinformowanym, gdzie trzeba się udać, co zrobić, żeby przyjść raz i wszystko załatwić. Znam ludzi, na przykład z Przecławka, którzy po dwóch latach dawali sobie spokój z uzyskaniem warunków zabudowy. No bo ile można opłacać prawników i jeszcze tracić nerwy? Najgorsze jest to, że śmieją się panu w twarz i idiotę z pana robią. Że się śmieją, to powiedział mi to jeden znajomy urzędnik.

Marek Libera

 

FOTO

 

„Polecam, miejsce fantastyczne dla dzieci, a gospodarze wspaniali, atmosfera jest tu sielska, a na dzieci czeka wiele atrakcji, wspaniały plac zabaw jak i towarzystwo zwierząt” – pisze o farmie dziecięcej w Przecławiu Joanna Rutnicka

 

Widoczne na pierwszym planie pole porośnięte rzepakiem, to działka Ewy Paul, położona przy ul. Pszennej. Z drugiej strony ulicy sąsiaduje z nią spore osiedle domków jednorodzinnych. Ale zdaniem szamotulskich urzędników miejskich, tego sąsiedztwa nie ma, nie ma widocznych na zdjęciu domków. Na szczęście SKO stwierdziło, że domki jednak istnieją, że to nie fatamorgana

Mimo, że w rejonie ul. Pszennej jest wodociąg gminny, stoją nawet hydranty, właściciele działki w głębi muszą na własny koszt zbudować sieć wodociągową

 

Poprzedni
Następny