Spacerkiem po dawnych Szamotułach
O naszym maleńkim akwenie wodnym pisaliśmy już wiele razy. Osobiście poświęciłem szamotulskiemu Jeziórku sześć tekstów w ciągu ostatnich trzech lat. Piętnowałem w nich nieróbstwo samorządowych władz i inercję obywatelstwa, które nie miało odwagi, aby powiedzieć władzy dość lenistwa i wymówek!
Zażarcie promowałem tych obywateli, którzy pamiętali nasze Jeziórko jako kąpielową rekreację i jako miejsce niedzielnych spacerów. Pan Edmund opowiadał mi o tym, że: – Codziennie w niedzielę na ścieżkach wokół przepływowego zbiornika zwanego jeziorem tłoczyły się setki osób na łonie niepowtarzalnej przyrody. Ja z mamą i tatą najlepiej siadaliśmy na ławeczce podziwiając kaczki i łabędzie dryfujące po wodzie. To co widzę dzisiaj, to zgroza. Mam siedemdziesiąt dziewięć lat i po dawnym urokliwym zakątku nic już nie postało.
Pan Jerzy Straszewski (83 lata) chętnie wspomina swoje wakacje, które były dla niego: – Jak zdobycie królestwa, w którym od rana do wieczora taplaliśmy się w wodzie i maleńkimi słomkami nadymaliśmy żaby. Nikt nie tęsknił za szkołą. Wiadomo, że pod rozgrzanym niebem zapomina się o trudach codziennego dnia. Pan Maciej relacjonuje, że zawsze po niedzielnym obiadku: – Cała nasza rodzina majestatycznie zachodziła do istniejącej jeszcze na początku lat sześćdziesiątych restauracji, gdzie ojciec zamawiał golonkę, a ja z bratem i siostrami wcinałem kaszankę z ziemniakami i pysznie podsmażaną cebulką. Zaś pani Aurelia (lat 63) opowiadała mi w minioną środę, że z okien jej pokoiku widać było: – Bawiących się szamotulan i rozwrzeszczaną dzieciarnię, która taplała się w wodzie pod czujnym okiem ratowników.
Nim zdążyłem zakończyć tę frazę, zadzwonił do mnie wspomniany już Jerzy Straszewski, mój przyjaciel powiedział: – Koniecznie proszę napisać o kołku na środku Jeziórka, do którego przywiązywano łódki i kajaki i my szamotulskie łobuzy, za każdym razem, codziennie w pełnym słońcu, a nawet podczas burzy, a wtedy woda jest najcieplejsza, płynęliśmy do nich na wyścigi. Radochy było co niemiara, aż do tragicznego wypadku w 1954 roku, kiedy to utopił się Jurek Sławiak.
Pan Jan (73 lata), mój sąsiad działkowiec, przypomina sobie, że nigdy za jego pamięci nie zdarzyło się, aby tama (jaz) był w tak złym stanie. Pani Julia z ulicy Husarskiej (lat 71) ubolewa, że: – To skandal, iż jedyny naturalny zbiornik wodny umiera przez zaniechanie. Pamiętam ojca, który przed wielu laty znajdował nad nim spokój łowiąc ryby. I tak dalej i tym podobne.
Przed I wojną światową „Kurier Poznański” z lipca 1913 roku odnotował: „Wody w Szamotułach jest w bród. Szamotulski staw wylał na łąki. Według landratury poziom wody w stawie wynosi w niektórych miejscach pięć metrów”. To dużo, czy mało? W 1938 roku redaktor ówczesnej „Gazety Szamotulskiej” wybrał się na spacerek po Szamotułach i o naszym konającym Jeziórku napisał co następuje: „Zdążając w kierunku ul. Strzeleckiej, obserwujemy jakby generalne porządkowania. Jedni naprawiają – drudzy malują, inni budują i tak zachodzimy na tereny Wodociągów Miejskich, na których to tutejszy Klub Tenisowy buduje nowe korty. Prace niwelacyjne przeprowadzane pod kierownictwem p. Urbaniaka, są ukończone. W tej chwili zakłada się dreny i rozpoczęto zwózkę gruzu ceglanego i innych materiałów, które potrzebne będą do budowy kortów. Praca postępuje naprzód i wierzyć należy, że już w niedługim czasie przybędzie miastu piękny ośrodek białego sportu. (…) Na jezioro patrzymy oczyma naszych rozkochanych w nim mieszkańców, którzy każde słoneczne dni o każdej porze roku spędzają na jego brzegach i w jego otchłaniach. W Jeziórku kąpią się dzieci, a panie z sodalicji Marjańskiej pływają łódkami”.
Oczywiście to z dzisiejszej perspektywy dość spore nadużycie, bo w czerwcu 1928 roku „Gazeta Szamotulska” zamieściła taki oto anons: „Jeziórko jest zabrudzone, bo wszystko co najgorsze w mieście spływa do niego. (…) Krzyczeć trzeba, że nieczystości z olejarni i cukrowni powodują, że nasze jeziórko jest radioaktywne. Najgorsze jest to, że do jeziórka spływają nieczystości z najbliższego otoczenia. Ostatni odkryto dzikie rury, którymi spływały ekstrementa z domku dróżnika”.
Obszerniejszy tekst na temat zanieczyszczeń akwenu wodnego zwanego „jeziórkiem radioaktywnym” opublikowaliśmy w czerwcu 2022 roku. Okazuje się, że „dzikie” rury to przypadłość nie tylko lat trzydziestych minionego stulecia. Na biurko Moniki Romanowskiej-Pietrzak (gdybyście zapomnieli, kustosz szamotulskiego muzeum) trafiły zdjęcia rur „wiszących” nad jeziorem z lat sześćdziesiątych 20. wieku. Ot zagadka! Sprawę tajemniczych rur wyjaśnił Piotr Badziąg: „Pamiętam, że w latach 60. jako mały chłopiec chodziłem na tę barkę. Była przycumowana przy niewielkim murowanym budynku, który dziś nie istnieje (stał on w linii prostej od olejarni przez Park Kościuszki); chodziliśmy tam z kolegami. Jeziórko dochodziło wtedy do nasypu kolejowego, biegła tam wąska ścieżka”.
Zagadkę rur wyjaśnia ostatecznie Wojtek Koput, który przekazuje do muzeum unikatowe wydawnictwa pod tytułem „Spod wędki”: „Wody z jeziorka eksploatowane są intensywnie przez cukrownię na zasadzie pobierania poprzez pompy wód zimnych i wpuszczania gorącej (…) podobny cykl obiegu wody ma miejsce poprzez rurociągi zainstalowane przez olejarnię”. Pozwolę sobie na zacytowanie kilku fragmentów z tekstu pani Moniki: „Jeziórko ma obecnie powierzchnię 4,6 ha. Do lat 90. XX wieku przylegało niemalże do torowiska. Po wybudowaniu tzw. łącznika – odcinka, który połączył ulicę Chrobrego z Wojska Polskiego, jego powierzchnia zmniejszyła się. Zanim to się stało, Jeziórko było ważnym punktem na mapie miasta. Tu bowiem od drugiej połowy XIX wieku mieściło się kąpielisko miejskie zwane łazienkami. Już w 1888 roku czasopismo „Orędownik” donosiło, że od 1 czerwca łazienki zostają otwarte, a opłata za kąpiel wynosi na cały sezon dla dorosłych 4 marki, dla uczniów 1,50 marki, zaś jednorazowa kąpiel kosztowała 15 fenigów – obowiązujące ceny uznawano za dość wygórowane. (…) W okresie międzywojennym kąpielisko otwierano najczęściej na przełomie maja i czerwca. Obowiązywał następujący porządek korzystania z łazienek – w godzinach od 8 do 10 dla kobiet, od 13 do 16 dla dziewcząt, od 16 do 18 dla chłopców, od 18 dla mężczyzn. Można było nabyć bilet na cały sezon w cenie około 7 – 8 złotych (uczniom przysługiwał bilet zniżkowy za 4 zł) bądź też kupić jednorazową kartę za około 10 – 20 groszy. W 1926 roku ze względu na zły stan techniczny łazienek trzeba było je zamknąć jeszcze przed końcem sezonu. Rok później rada miejska rozważała konieczność przeprowadzenia remontu tuż przed ich otwarciem dla publiczności. Ostatecznie zdecydowano, że skoro budowa nowych kabin i pomostu miałaby trwać osiem tygodni i wymaga wbijania pali w dno jeziorka, prace należy odłożyć do zimy. (…) Zimą zbiornik zamarzał, a wtedy urządzano ślizgawkę, a nawet zawody gry w hokeja o czym donosiła prasa. Latem bywało Jeziórko na przykład sceną dla obchodów Dni Morza. I tak, w 1933 roku, kiedy uroczyście świętowano obecność Polski nad morzem wystawiono tu dwa przedstawienia (wtedy nazywane „żywymi obrazami”) „Zaślubiny z morzem” i „Wanda”, urządzono pokaz fajerwerków, a po jeziorze pływały miniaturowe okręty oświetlone lampionami”.
Waldemar Górny