Poniedziałkowa gołoledź sparaliżowała ruch
Meteorolodzy ostrzegali, że w poniedziałek 19 grudnia czeka nas pandemonium. Około godz. 16:30 temperatura oscylowała w pobliżu zera, ale ziemia była zmrożona po kilku dniach mrozu panującego całą dobę. I w takich warunkach zaczął padać deszcz. Skutki? Zaryzykuję stwierdzenie, że mieliśmy do czynienia z gołoledzią dziesięciolecia.
Marznące opady nadeszły z zachodu i północnego zachodu. Zawiodło Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, które nie rozesłało esemesów ostrzegających o gołoledzi.
Wystarczyło pół godziny deszczu, żeby sytuacja na drogach zmieniła się diametralnie. Niewiele pomagały nawet opony zimowe. Sprawdziłyby się zimówki z kolcami, które są używane w Skandynawii, ale niedopuszczone u nas.
Na wielu szosach kierowcy czuli się jak bezwolni pasażerowie kamieni-bili do gry w curling. Ich samochody zsuwały się z pochylonych fragmentów jezdni. Już przy małych prędkościach wpadały w czterokołowy poślizg i w zwolnionym tempie sunęły gdzie chciały. Ciężarówki nie mogły podjechać pod wzniesienia, np. na ul. Nowowiejskiej we Wronkach między przejazdem kolejowym a ul. Morelową. Około godz. 17 zaczęły tworzyć się zatory na drodze nr 182 Wronki – Piotrowo, nr 150 Chojno – Wronki. Pokonanie tych odcinków mogło zająć nawet 1-1,5 godziny. Z powodu oblodzenia zamarł ruch na drodze nr 187 Koninek – Dęborzyce. Kto dobrze znał te okolice, ten uciekał na boczne drogi, a nawet leśne i polne dukty. Intensywny deszcz po kilkudziesięciu minutach jednak nieco ogrzał wierzchnią warstwę gruntu i miejscami lód zaczął się topić.
Ślizgawica dotknęła kierowców nawet na głównych drogach. O godz. 17:57 przyjęto zgłoszenie o wypadku dostawczego samochodu Iveco na drodze nr 92 w Młodasku. Pojazd wpadł w poślizg i bokiem uderzył w drzewo. Szczęściem w nieszczęściu uderzenie zniszczyło tylko zabudowę za kabiną. Zespół ratownictwa medycznego udzielił pomocy lekko poszkodowanemu kierowcy. W akcji wzięły strażacy zawodowi z Szamotuł, ochotnicy z OSP w Bytyniu, Chlewiskach, Grzebienisku i Kaźmierzu.
Wypadków nie było wiele, natomiast liczby drobnych kolizji nikt nie zliczy. Wielu właścicieli samochodów do dziś liże rany po piruetach zakończonych nagle i twardo poza jezdnią, w rowach, na ogrodzeniach lub innych pojazdach. Mało kto dzwonił na policję.
Wrażenia z super śliskiego poniedziałku mogę opisać także z własnej perspektywy. Pokonałem około 30 kilometrów w gminie Wronki i Chrzypsko Wielkie podczas największego nasilenia gołoledzi około godz. 17:00-18:00. Niestety potwierdziło się moje spostrzeżenie, że współczesne nawierzchnie mogą być fatalne w takich warunkach. Trudno po nich jechać, choćby z prędkością żwawego rowerzysty, gdy nie są posypane. Jaśniejsze asfalty o chropowatej strukturze zbliżonej do betonu, stosowane do początku lat 90. XX wieku, zapewniały w tych warunkach chociaż minimum kontroli nad samochodem do szybkości 40-50 km/h.
Jeszcze gorsza sytuacja panowała na chodnikach. Najbardziej śliskie były nawierzchnie z popularnej kostki betonowej. Ludzie radzili sobie, chodząc po pasach zieleni, jeżeli tylko mieli taką możliwość. Zrewitalizowany rynek szamotulski zebrał negatywne komentarze za makiaweliczną śliskość na granitowych płytach. W szpitalu seryjnie zakładano nieszczęśnikom usztywnienia połamanych kości.
Im mniejsza gmina, tym szybciej reagowano na gołoledź. Kwadrans po godzinie 17:00 były już pierwszy raz posypane podjazdy na gminnych ulicach u sąsiadów z powiatu międzychodzko-sierakowskiego w Chrzypsku Wielkim.
Mokry i zmiękczony lód utrzymywał się lokalnie jeszcze do wtorkowego południa, gdyż ziemia wciąż uwalniała zmarzlinę. Mokre jezdnie i chodniki obladzały się wtórnie, mimo dodatniej temperatury.
RB
fot. Hubert Nowak PSP Szamotuły
Wypadek dostawczego Iveco koło Młodaska spowodował korek na drodze nr 92. Ruch był prowadzony wahadłowo
Kadr z mojego wideorejestratora na drodze wojewódzkiej nr 186 Wróblewo – Chrzypsko Wielkie tuż przed godziną 17:00. Błyszcząca nawierzchnia to wzorcowy czarny lód na asfalcie nowej generacji. Autobus toczył się prawymi kołami po piaszczystym poboczu, tuż przy barierze. Zapewne dzięki temu nie ześliznął się na mnie. Minęliśmy się z prędkością 15 km/h. Po pokonaniu zakrętu ledwie musnąłem gaz, a już stanowczo zainterweniował układ kontroli trakcji kół napędzanych