15 49.0138 8.38624 1 1 7000 1 https://szamotulska.pl 300 true 0
theme-sticky-logo-alt

Zróbcie wszystko, co się da!

Kiedy trzeciego dnia wojny, 27 lutego, zadzwoniła do mnie Asia i drżącym głosem zapytała, czy jest możliwe, aby do małej miejscowości w obwodzie lwowskim dostarczyć mleko w proszku dla małych dzieci, odpowiedziałem, że to niemożliwe, że działamy tylko do granicy, a poza tym nawet nie mam wizy, aby tam wjechać.

Po odłożeniu słuchawki cały czas miałem w uszach jej wzruszony drżący głos, który nie dawał mi spokoju. Na forach pomocowych zapytałem internautów, co robić? Czy ktoś ma możliwość dostarczenia mleka do konkretnej miejscowości? Otrzymałem odpowiedź: niemożliwe. Poczta, kurierzy, nic nie działa. Musisz jechać na granicę, stanąć z kartką, może ktoś zabierze.

Resztę dnia i następny dzień nie byłem już tym samym sobą, nie mogłem przestać myśleć o telefonie Asi. Kiedy tamtego dnia kładłem się spać, myślałem o dzieciakach. Kiedy wstałem rano, myśli były te same. Nie potrafiłem obok tego przejść spokojnie, jakby mi ktoś wbił gwóźdź w serce. Decyzja zapadła. Chociaż darów nie było jeszcze zbyt dużo, ledwo na pomoc dla mieszkających u Edyty z Lublina Ukrainek z dziećmi, jakieś pół samochodu, nic nie było w stanie mnie zatrzymać. Jadę! Asia przesłała mi w językach polskim i ukraińskim nazwisko i adres. Wydrukowałem dwie kartki, jedną do nadania, a drugą w rezerwie.

1 marca o 14.00 wyjechałem z Szamotuł. Zadzwoniłem do Asi z trasy informując ją, że jadę z mlekiem na granicę, że będę tam wieczorem stał przed wjazdem na Ukrainę z kartką, spróbuję kogoś zatrzymać i nadać paczkę. Wcześniej w Makro w Poznaniu kupiłem 45 paczek mleka w proszku.

Kiedy dotarłem do przejścia granicznego w Medyce, zrobiłem tak jak obiecałem. Chciałem zrobić wszystko co się da, aby mleko dotarło do dzieci.

Po kilkunastu minutach podeszła do mnie ukraińska wolontariuszka, nie wiem czy dobrze zapamiętałem imię, chyba Julia. Kiedy zapytała w czym może pomóc, opowiedziałem jej całą historię. Poprosiła abym dał jej ten karton, który trzymałem i ona załatwi resztę. Powiedziałem, że to nie wszystko, że w samochodzie zaparkowanym niedaleko mam jeszcze więcej tego mleka. Wtedy mnie oświeciło, że może wysłać to mleko kilkoma kanałami. Powiedziałem Juli, że to co jej dałem wystarczy, że skoro twierdzi, że może to wziąć na siebie, niech zrobi co się da, żeby mleko dotarło do adresatki.

Resztę mleka zostawiłem w samochodzie do rana. Następnego dnia, kolejną partię około 15 paczek zastawiłem polskiej wolontariuszce Ani, w punkcie recepcyjnym w Przemyślu, która po wysłuchaniu mnie zapewniła, że zajmie się tym. Ostatnią trzecią partię mleka przekazałem do autokaru ukraińskim chłopakom wracającym na Ukrainę.

Nie wierzyłem że się uda. Byłem świadomy, że to ciężka sprawa, aby jakieś tam mleko w tej wojennej zawierusze trafiło do adresatów. Ale zeszło ze mnie całe ciśnienie. Wiedziałem, że zrobiłem wszystko co się dało, żeby prośba ukraińskich matek, przekazana mi przez Asię z Szamotuł była zrealizowana. Zaraz potem zadzwoniłem do niej i powiedziałem: Asia, zrobiłem wszystko co możliwe. Z czystym sumieniem mówię ci, zrobiłem wszystko co się da. Dziękowała.

4 marca po południu, zadzwoniłem do Asi, czy ma jakieś wieści od koleżanki z Ukrainy, czy mleko dotarło? Niestety. Rozmawiała z koleżanką przez Facebooka, która napisała jej, że nic nie przyszło. Nie byłem z tego zadowolony, ale spokojny. Wiedziałem co zrobiłem, że trudno, ale więcej się nie dało.

Tego samego dnia wieczorem Asia zadzwoniła z informacją, że jednak nasze polskie mleko dotarło do matek na Ukrainie we wsi Wołoszcza. Przesłała mi zdjęcie i dodała, że dzieci już piją polskie mleko w proszku dostarczone dla nich z Szamotuł….

Czy trzeba coś jeszcze pisać? Zróbcie wszystko, co się da!

Maciej Lesicki

 

 

Na zdjęciu: Bohdana Pus z Wołoszcza z dostarczonym z Szamotuł mlekiem dla dzieci

Poprzedni
Następny