„Powinien być wybrany nowy prezes i zarząd”
Wiosna coraz odważniej puka do naszych drzwi, a szamotulanie należący do Ogrodu im. Feliksa Nowowiejskiego, położonego przy drodze do Mutowa, martwią się, że nie ma kto sprawować pieczy nad ich obiektem, ponieważ stracili opiekuna, który świetnie sprawdzał się w tej roli – Ariela Malinowskiego.
Miłośnicy rekreacji na świeżym powietrzu i własnych upraw zaznaczają, że mimo zbliżającego się po okresie zimowego przestoju wiosennego sezonu, nie mają z kim dopełnić niezbędnych formalności, bo nie posiadają numerów telefonów do członków zarządu ogrodu.
Co począć w takiej sytuacji, kiedy z początkiem marca i kwietnia trzeba zatroszczyć się o zielone enklawy, przeprowadzić niezbędne porządki, modernizacje, nasadzenia? A odwiedzający ogród nie mają nawet z kim uzgodnić otwarcia głównej bramy, jeśli chcą dostarczyć na działkę materiały budowlane lub sprzęty używane w trakcie remontów?
– Po tym jak w grudniu pan Ariel Malinowski poinformował, że rezygnuje z pracy gospodarza, nie ogłoszono nawet, że chętni mogą składać propozycje by objąć pieczę nad działkami. Pan Ariel był super gospodarzem, no i złotą rączką do spraw wody, hydrauliki. Niedługo powinni włączyć wodę i kto to zrobi jak nie ma gospodarza? Przy każdym rozruchu wody zawsze były awarie po zimie. Pan Ariel to naprawiał. W marcu zgodnie z harmonogramem zebrań powinien być wybrany nowy prezes i zarząd. Taki, który będzie dostępny dla działkowców, któremu będzie się chciało utrzymywać z nami kontakt. I rzeczywiście zaoferować coś pożytecznego dla ogrodu. Nie ma naprawdę nikogo, do kogo można zadzwonić, żeby chociażby wjechać na swoja posesję z ziemią, płytkami, kamieniami ozdobnymi. Za co zarząd bierze pieniądze, skoro prezesa nie ma i nie istnieje dla ludzi ? – pyta rozgoryczona Renata Jankowiak.
„Bywa, że trzeba nieraz coś zakończyć”
– Byłem zadowolony ze współpracy z zarządem ogrodu, ale sprzedałem swoją działkę więc prawnie nie jestem członkiem Polskiego Związku Działkowców. 11 lat gospodarzyłem ogrodem, teraz jednak mam sporo pracy zawodowej i brakuje mi czasu na społeczne inicjatywy. Zaczęła mi chorować dziesięcioletnia córka i muszę się nią bardziej zająć. Poza tym opiekuję się kamienicami w ramach wspólnoty mieszkaniowej. Bywa tak, że trzeba nieraz coś zakończyć. Zamknąłem swoją kadencję. I tak przedłużyłem ją trochę, bo lubiłem to robić. Powiedziałem, że zostaję do końca minionego roku, ale ze względu na trudności z wyborem innego gospodarza zdecydowałem się kontynuować swoje zadania do końca marca tego roku. To nie jest łatwa praca, bo wciąż coś jest do zrobienia. Kiedy w soboty przyjeżdżałem do ogrodu, nie miałem wolnej chwili. Zdarzyło się nawet, że w niedzielę usuwałem awarię wody. Naprawdę gospodarz ma bardzo wiele obowiązków. Może, gdyby ogród był podzielony na dwa, byłoby lżej. Bo istnieje tam 276 działek liczących około 400 członków. Kiedyś było tak, że zajmowałem się typowo swoją branżą, czyli instalacją wodną, ktoś inny kosił trawę, naprawiał gabloty albo wspieraliśmy się nawzajem. Za mojej kadencji było sześciu gospodarzy, którzy stopniowo przestawali wykonywać swoje zadania i zostałem tylko ja. Podejście ludzi też jest różne. Potrafiono zadzwonić do mnie o 11.00 wieczorem, bo ktoś nie miał kluczy do bramy. Takie rzeczy powinno się uzgadniać chociaż z jednodniowym wyprzedzeniem. Bywało, że czułem się tym zmęczony – wypowiada się były gospodarz Ogrodu im. Feliksa Nowowiejskiego, Ariel Malinowski.
„Na razie nikt się nie kwapi”
Do poruszonego przez działkowców tematu odniósł się również prezes ogrodu.
– Ze względu na koronawirusa nie możemy na razie zorganizować walnego zebrania, by wyłonić nowego gospodarza. Dlatego poprosiłem pana Malinowskiego, żeby jeszcze przez pewien czas pełnił pieczę nad działkami do momentu, aż powołamy jego następcę. Pan Ariel wyraził na to zgodę. Niezbyt chętnie, ale przystał na naszą prośbę. Na razie nikt specjalnie nie kwapi się, żeby zastąpić dotychczasowego gospodarza. Mało jest osób skorych do zaangażowania się w prowadzenie ogrodu, a na jego terenie w 90 procentach praca polega na inicjatywach społecznych. Mamy ustalone z tego tytułu wynagrodzenia, typu diety, między innymi dla członków zarządu. Gospodarz ogrodu otrzymywał rocznie za wypełnianie swoich obowiązków ponad tysiąc złotych. Musiałbym dokładnie sprawdzić. Ale nie ma chętnych do wywiązywania się z zadań gospodarza. Żebyśmy mogli podjąć jakiekolwiek ustalenia, nie możemy raczej zwoływać zebrania, przeprowadzając je za pośrednictwem Internetu. Jest to dosyć skomplikowana procedura. Musi być obecna wymagana ilość ludzi na zebraniu. Musi zostać zaakceptowana podejmowana uchwała. Zazwyczaj na zebraniach na 273 użytkowników działek pojawiało się około 80-ciu, w porywach do 90-ciu ludzi. Ponieważ nie osiągaliśmy quorum, pierwszy termin zebrania przepadał, następowało pół godziny przerwy i ogłaszaliśmy nowe zebranie, by można było podjąć wiążące decyzje. Na jutro (mowa o minionej środzie 17 marca – przyp. red.) mamy zaplanowane spotkanie zarządu, na którym będę ja, pani sekretarz. Myślimy o przygotowaniu ogłoszeń, w których poinformujemy, że poszukujemy nowego gospodarza ogrodu. Bo do tej pory prowadzone były tylko wstępne rozmowy z przypadkowymi osobami. Możliwe, że według wcześniejszych zasad byliśmy zobligowani do przygotowania zebrania na 15 marca, ale ze względu na koronawirusa wszystkie zgrupowania są wstrzymane. Zawsze rozsyłaliśmy powiadomienia o walnym spotkaniu, bo mamy taki obowiązek. Ale teraz, żeby utrzymać odpowiedni reżim sanitarny, musiałbym może wynająć stadion, żeby zachować wymagany, wzajemny dystans. Okręgowy Zarząd Polskiego Związku Działkowców wydał rozporządzenie, że zebrania ze względu na panujące obostrzenia mogą być przesunięte na inne terminy. Najrozsądniejszym wyjściem będzie przedłużenie kadencji dotychczasowemu gospodarzowi działek, dopóki nie uda nam się wybrać odpowiedniej osoby na jego miejsce, która będzie wystarczająco dyspozycyjna i gotowa do zaangażowania się w działalność społeczną. Bo są to dodatkowe godziny pracy – informuje prezes Ogrodu im. Feliksa Nowowiejskiego w Szamotułach, Roman Idziak.
„Nie miałbym życia prywatnego…”
Ludzie narzekają, że nie mogą skontaktować z członkami zarządu, także z panem, ponieważ nie podano im numerów telefonów – zaznacza „Gazeta”.
– Na takie coś nie możemy iść, bo w tym momencie nie miałbym życia prywatnego – oznajmia prezes ogrodu. „Gazeta” zauważa, że na terenie innych tego typu obiektów w mieście, w gablotach ogłoszeniowych, znajdują się numery, dzięki którym można porozumieć się telefonicznie z władzami danego ogrodu.
- Idziak ma jednak inne zdanie w tej kwestii.
– Wiem jak to wyglądało za poprzedniego prezesa. Ludzie wciąż dzwonili do niego. Jeżeli ktoś jest zainteresowany, chce zgłosić jakieś problemy, potrzebę zmian, zawsze kiedy jest czynna świetlica i kiedy jest na miejscu kasjerka, można przekazać jej, że ktoś chce się spotkać i wyjaśnić pewne sprawy. Jako zarząd, przed pandemią zbieraliśmy się przynajmniej raz w miesiącu. W tej chwili, od stycznia pani kasjerki nie ma, świetlica jest zamknięta. Wcześniej pani odpowiedzialna za zbieranie składek częściej przebywała na terenie ogrodu. Obecnie, w każdej chwili można przesłać pismo do zarządu w danej sprawie. Ludzie wiedzą na jaki adres. Można też pismo podać mnie, kiedy jestem w ogrodzie, czy udać się do księgowej pani Ewy Nowak. Ludzie wiedzą ponadto, gdzie znajduje się działka pani kasjerki. Nie ma czegoś takiego, żeby nie było coś załatwione. Ustaliliśmy w ubiegłym roku, że jeżeli ktoś chce przedstawić problem, na przykład dotyczący przycięcia za wysokich drzew na nieruchomości sąsiada, przekazuje nam pismo, żebyśmy mieli podstawy do reagowania, nie opierając się jedynie na ustnych przekazach. Bo bywa, że dziś ktoś ma pewne uwagi, zastrzeżenia i oczekiwania, a jutro już nie jest to aktualne i można usłyszeć, że on nic nie mówił na dany temat. Musimy mieć podstawę do podjęcia konkretnych działań, umotywowaną na piśmie. Nieraz pewne sytuacje wynikają ze zwykłego zacietrzewienia sąsiadów. Ale kiedy ludzie maja przedstawić pewne swoje obiekcje oficjalnie, to już inaczej to wygląda. Wolą być ostrożni i je przemyśleć – stwierdza prezes ogrodu.
„Kiedy wszyscy mogliby ją otwierać, powstałby bałagan”
Udzielił on również wyjaśnień w sprawie utrudnionego dostępu do bram wjazdowych, prowadzących na teren działek.
– Są one otwierane osobom posiadającym potwierdzone od lekarza schorzenia. Wówczas można bez problemu wjechać, żeby na przykład niepełnosprawny miał blisko na swoją działkę. Teraz wiosną także otworzymy bramy, żeby można było sobie wwieźć na przykład nawozy, sadzonki, materiał potrzebny do remontu. O umożliwienie wjazdu można poprosić gospodarza, kiedy chce się coś dostarczyć, bądź usunąć z działki. Wcześniej jednak trzeba powiadomić o tym gospodarza, który przekaże klucz od bramy. Bo kiedy wszyscy mogliby ją otwierać, powstałby bałagan i każdy, całe lato, podjeżdżałby pod swoją działkę. Nie można do tego dopuścić, bo doszłoby do dewastacji ogrodu. Jego alejki są delikatne, pokryte jedynie trawą. Nie jest to nawierzchnia przystosowana do poruszania się po niej samochodów – tłumaczy Roman Idziak.
– 11 lat poświęcałem się dla tego ogrodu i teraz chcę definitywnie odciąć tę pępowinę. Pozamykam zawory główne, przygotuję wodociąg. A oni muszą w kwietniu puścić wodę. Niech znajdą kogoś, kto się tym zajmie. Bo jeśli bym się zgodził nadal pełnić funkcję gospodarza, a jestem dobrym człowiekiem, zaczną to wykorzystywać i znowu wszystko będzie na mojej głowie. Ale nie można ciągle przeciągać struny – oświadcza Ariel Malinowski.