Z Maciejem Ciesielskim, kandydatem na burmistrza Szamotuł, rozmawiamy o tym, co jest dla niego ważne
Podobno zamierza pan wystartować w wyborach na burmistrza Szamotuł?
Nawet nie podobno. Mam w stu procentach przemyślaną decyzję i ostatecznie podjąłem ją, kiedy nasz prezydent podpisał ustawę o przesunięciu wyborów na wiosnę przyszłego roku. Pomyślałem sobie wówczas – Macieju Ciesielski, nadszedł ten moment, kiedy musisz sobie powiedzieć: tak albo nie. Wiele osób pytało mnie w ciągu ostatnich czterech lat czy będę kandydował. Więc mówię – tak, będę startował w wyborach burmistrzowskich, podjąłem taką decyzję.
Bo?
Bo mam pomysł na to wszystko, bo potrzebna jest zmiana. Bo uważam, że mam umiejętności, możliwości…
Cztery lata temu Maciej Ciesielski mówił dokładnie to samo, ale wyborców nie przekonał. Teraz przekona?
Teraz jestem innym człowiekiem niż człowiek, który startował cztery lata temu. Pierwsza różnica, istotna – wtedy miałem półtora miesiąca, teraz półtora roku, aby dotrzeć do ludzi z moim przekazem.
Fakt. Wówczas był pan ostatnim, który stanął w szranki wyborcze, teraz jest pan pierwszy. Teraz pan narzuci tematykę debaty przedwyborczej. Wtedy pan gonił, teraz pana będą gonić?
Mój start cztery lata temu miał charakter trochę przypadkowy. Kiedy mnie zapytano, czy zechcę reprezentować komitet Forum Nowa Inicjatywa, to stwierdziłem, że czemu nie, spróbuję swoich sił. Mimo, że nie znało mnie zbyt wiele osób, bo mieszkam w Baborówku, bo pracowałem wtedy w Grzebienisku, doszedłem do wniosku, że mam umiejętności, możliwości i pewien pomysł na Szamotuły. Ale nie wyszło. A wracając do poprzedniego pytania. Druga różnica pomiędzy dawnym a obecnym Maciejem Ciesielskim, może nawet bardziej istotna, jest taka, że ja wtedy byłem jedynie wicedyrektorem szkoły. Co oczywiście może wydawać się żadną różnicą, ale jednak jest. Ponieważ kreowanie pewnej rzeczywistości i odpowiadanie za nią od A do Z pokazuje lidera, pokazuje osobę, która ma takie umiejętności albo ich nie ma. Dzisiaj jestem dyrektorem nowoczesnej, ogromnej szkoły w Cerekwicy oraz przedszkola w Mrowinie. Razem jest tam około sześciuset dzieci i stu pracowników. Jestem tam dyrektorem już trzy lata i opinia, którą zdobyłem, ale też świadomość odpowiadania za swoje funkcjonowanie, umiejętność kreowania tej rzeczywistości i pogląd z zewnątrz, który mówi, że wychodzi mi to świetnie, pozwala mi dzisiaj powiedzieć, że naprawdę mam umiejętności, one się sprawdziły. Szkoła nie jest tylko budynkiem. Ja z tymi wszystkimi ludźmi stworzyłem tę szkołę od podstaw, szkołę zupełnie nową, wybudowaną trzy lata temu. I teraz mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że potrafię coś stworzyć z niczego i potrafię w tym czymś funkcjonować w taki sposób, żeby dawać satysfakcję, rozwój, ściągać wartościowych ludzi. Można zobaczyć ile ta szkoła ma zewnętrznych działań, aktywności, co się tam dzieje. Koncerty, wydarzenia… To jest naprawdę żywy obiekt. Charakterologicznie jestem człowiekiem zupełnie innego pokroju niż obecny burmistrz. Ja jestem osobą otwartą do tego stopnia, że podejmując decyzję, muszę wysłuchać każdej ze stron. Ja nie podejmuję decyzji i nie każę czegoś robić pracownikom, tylko ja się pytam, czy to, co ja myślę, jest słuszne, dyskutuję o tym. Ja swoich decyzji nie narzucam. I to procentuje, bardzo.
„Chcę działać, umiem działać, nie cofam się przed trudnościami”. Kto to powiedział?
Nie wiem.
Włodzimierz Kaczmarek?
Nieee… (śmiech). Chyba Maciej Ciesielski.
Brawo! Tak, to pana słowa. Fragment ulotki wyborczej. Chciał pan działać, ale zniknął pan na cztery lata, a to trochę kiepsko jak na człowieka z poważnymi planami.
Nie, nigdzie nie zniknąłem! Mam 110 kilogramów i jeśli ktoś chce mnie zauważyć, to zawsze dostrzeże… (śmiech). Trzeba jednak zauważyć, że jakieś pół roku po zakończonych wyborach na zdrowiu podupadł mój syn. I ja wtedy, również w związku z własnymi problemami zdrowotnymi, wziąłem roczny urlop na poratowanie zdrowia. Zająłem się rodziną, zdrowiem własnym i syna. To był dla mnie bardzo ważny rok. Ten rok pokazał mi, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Dzisiaj, przyznaję, jestem osobą bardziej rozpoznawalną w gminie Rokietnica niż Szamotuły. Ale czy to oznacza, że zniknąłem? Nie, ja po prostu pokazałem tam, gdzie działam obecnie, że działam, że jestem całym sobą, że nie jestem od 8.00 do 15.00, tylko zawsze, kiedy mnie potrzeba. I że potrafię to robić, i że mam świadomość odpowiedzialności za to.
Zapowiadał pan po ostatnich wyborach nieustanne recenzowanie Włodzimierza Kaczmarka. Zapowiadał pan trzymanie się burmistrza jak rzep psiego ogona. I?
Tak powiedziałem w odpowiedzi na pytanie redaktor Izabeli Karczewskiej. To była idea, która mi przyświecała do pewnego momentu. Ale pojawiła się choroba syna, proces z Kaczmarkiem, moje problemy ze zdrowiem. Oczywiście pamiętam moje wizyty na posiedzeniach komisji skarg i wniosków, moje skargi na dyrektora Adamskiego. Ale… w samorządzie rządzi matematyka. Jeśli dla mnie dwa dodać dwa równa się cztery, a w składzie komisji trzech radnych jest z obozu Kaczmarka, a tylko dwóch z opozycji, to trzech zawsze będzie więcej niż dwóch. I co z tego, że wytknąłem naruszenie dyscypliny finansów publicznych, niedopełnienie obowiązków? Kto z komisji chciał tego dotknąć? Nikt. Trzy było więcej niż dwa. W mojej ocenie takie działania bezcelowe, mające służyć tylko budowaniu swojego wizerunku na następne cztery lata, są słabe. No bo ja w tym czasie mogłem zająć się budowaniem czegoś, co zbudowałem. A nie kształtowaniem wydmuszki tylko po to, by ludzie mnie pamiętali. Ludzie mnie zapamiętają, jeśli dadzą mi szansę i zostanę burmistrzem. Ludzie zapamiętają mnie z tego, co naprawdę zrobię. A nie z tego, co mi się wydaje, że chciałbym zrobić. Na obradach komisji, o której wspomniałem, byłem pięć razy. Ale wszystko zostało przegłosowane po myśli szefa CUW, bo trzy jest więcej niż dwa. Więc po co? Jaki jest sens?
Zawsze warto walczyć. Sprawa Przecławia pokazuje, że można osiągnąć sukces nawet w gminie zarządzanej przez Włodzimierza Kaczmarka i jego większość.
Fakt jest taki, że ja nie jestem radnym. Każdy z nas wie, że przez dwa lata pandemii urząd był odgrodzony od obywateli. I czy my w takiej sytuacji mamy poczucie, że jesteśmy w stanie uratować Szamotuły? W jaki sposób?
Gdyby nie składał pan cztery lata temu pewnych deklaracji, to nie byłoby mojego pytania.
Można deklarować wszystko, ale trzeba mieć możliwości realizacji tego. Jeżeli państwo uznacie, że Maciej Ciesielski ze względu na swoje doświadczenie, wiek (47 lat – red.), ale też zaangażowanie, umiejętności, jest dobrym prognostykiem jako włodarz Szamotuł, to ten Maciej Ciesielski jako włodarz Szamotuł chce wam zadeklarować to, to i to. I jako burmistrz będę rozliczany, czy to zrobiłem.
Po czterech latach od ostatnich wyborów nadal postrzega pan Szamotuły jako „miasto pogrążone w średniowieczu”? To cytat z pańskiej ulotki.
Nie. Ja to zdanie opierałem wówczas na kilku przesłankach. Pierwsza to taka, że moim rodzinnym miastem jest Grodzisk Wielkopolski. Tempo rozwoju, sposób zarządzania tym miastem pokazuje, że można. W stosunku do Grodziska Szamotuły sprzed pięciu lat wyglądały blado. Dlaczego teraz inaczej widzę Szamotuły? Nie chodzi tylko o to, że mamy ładny rynek, ale o takie banały jak choćby parking przy Franciszkańskiej. Ten przykład pokazuje, że pewne działania zostały podjęte. I że one pozwoliły mieszkańcom złapać oddech. Ja nie chciałbym mówić, że w tej gminie jest szaro, brudno, ponuro i śmierdzi, to jest najgorsza gmina na świecie i ja ją uratuję, bo mam na to pomysł. Dzisiaj chciałbym raczej powiedzieć: okej, przed tą gminą jest mnóstwo wyzwań i o tych wyzwaniach należy rozmawiać, szukać rozwiązań. Natomiast to nie jest gmina, która została sto lat za wszystkimi innymi. Tak na nią dzisiaj nie patrzę. Drugą przesłanką, która powoduje zmianę mojego sposobu myślenia o Szamotułach jest fakt, że bardzo dużo młodych ludzi się tutaj osiedliło. Rozrost gminy Szamotuły powoduje zasysanie z zewnątrz młodych ludzi. To oznacza, że oni przynieśli ze sobą nową energię. I ja chciałbym z tej energii skorzystać.
A dostrzega pan tę energię?
Dzisiaj nie, bo nie ma dla niej ujścia. Jeżeli motywacja ludzi do działania zostaje ucięta, przy samej ziemi, to trudno tak ściętym ludziom chcieć motywować się do dalszych działań.
Kto im odciął tę motywację?
Ja myślę, że burmistrz, przede wszystkim przez sposób zarządzania w naszej gminie środkami budżetowymi. Budżet opiera się o decyzje, które są podejmowane w kręgach władzy. Jeśli ten budżet z roku na rok wydatkowany jest w sposób chaotyczny, niezorganizowany, niecelowy, a jednocześnie inwestycje, które mogłyby poprawić funkcjonowanie szamotulan są zbywane, wyrzucane, no to mamy jak mamy. Przykładem jest kładka pana Węglewskiego. Nie powstała – gdzie jest problem? Oczywiście problem jest, bo urząd jest skostniały… Pamiętam, jak pan Płachecki powiedział kiedyś, że dwie ulice w Szamotułach są budowane ze środków zewnętrznych, ale on nie pamięta które. I tak to wygląda w tej gminie. A proszę spojrzeć na gminę Rokietnica. Mimo spadku dochodów ona się nie zatrzymuje w rozwoju inwestycyjnym. Ale bardzo dużo tych inwestycji jest współfinansowanych z różnych źródeł – unijnych, wojewódzkich. Bez tego nowoczesna gmina nie będzie funkcjonować. Nie jesteśmy Tarnowem Podgórnym, żeby oprzeć się tylko o własne środki. Szamotuły są gminą, która musi szukać inwestorów, która musi szukać wsparcia w finansowaniu inwestycji ze środków zewnętrznych. A tego u nas nie ma. Owszem, są rzeczy, które udało się zrobić – ja widzę rynek. Szamotuły jako stolica powiatu mają wreszcie rynek, który jakoś wygląda. Można się czepiać szczegółów, ale on jest. I pokazuje, że inwestowanie jest potrzebne w tej gminie, w tym powiecie. Ale nawet jak ma się wewnętrzne środki, to trzeba to przeorganizować. Tymczasem mamy u nas nieprzemyślane wydawanie pieniędzy. Ja nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego pływalnią zawiaduje ZGK, a nie centrum sportu? Dlaczego prezes Krzykała nie dostał pływalni? Pewnie trzeba o to zapytać tego geniusza ekonomii, który takie rozwiązanie wymyślił. A gdyby dostał, to zrobiłby z tego użytek, bo prezes Krzykała potrafi zarządzać. Tymczasem my, mieszkańcy, w rachunkach za wodę zrzucamy się na basen, tak myślę.
W Obornikach basenem zarządza przedsiębiorstwo wodociągów i to działa.
Ja myślę, że w naszej „komunalce” jest za dużo prezesów, wiceprezesów, dyrektorów i kierowników.
I jest chyba kolejny, zarządzający zamkniętą pływalnią.
No ktoś musi! Nie uważa pan, że to jest właśnie obraz klasy rządzącej, która w sytuacji kryzysowej buduje kolejne stanowisko zarządzające, kiedy pracownicy obsługi zostali zwolnieni albo przesunięci?
Pytała prezesa ZGK o tę kwestię radna Ilona Kaluga, ale odpowiedzi nie otrzymała. Cztery lata temu postrzegał pan Szamotuły jako miasto zaniedbane, bez obwodnicy i wiaduktu, zakorkowane. Coś się zmieniło?
Kilka rzeczy tak. Ale nie dostrzegłem zmiany stylu zarządzania. I w tym kontekście Szamotuły nadal zarządzane są w stylu średniowiecznym. Burmistrz jest schowany za dziesięcioma biurkami w zamkniętym urzędzie – tu się nic nie zmieniło. Taki drobiazg. W Pamiątkowie dobudowano piękną, nową szkołę, ale już nie pomalowano starej. Szpeci. Zapomniano o parkingu. Brakuje właściwego zarządzania. Trzeba chcieć. Nasza rozmowa to chyba dobry moment żeby powiedzieć, że dziewięćdziesiąt procent miejskich urzędników pracowałoby inaczej, gdyby było inne zarządzanie. To nie oznacza, że burmistrz Ciesielski zmieni cały urząd. Nie. Nigdy tego nie zrobi. Natomiast wiem, że ci ludzie potrzebują pewnego motoru, motywacji, otwartości, innej przestrzeni do działania i jeżeli to będą mieć, wtedy pokażą swoje możliwości. Albo nie. Jak nie pokażą, to sami odejdą. Natomiast jak my zamykamy wszystkich i z góry decydujemy kto co robi, to ten urzędnik nigdy nie wystawi nosa. Ja mam dla tych ludzi w magistracie ogromne współczucie. Ale wiem, że bardzo dobre oceny zbiera OPS. Okazuje się, że można, nawet w Szamotułach. To jest kwestia zarządzania zasobem ludzkim.
Pamięta pan siedem filarów swojego programu wyborczego sprzed czterech lat?
Nie, nie pamiętam.
„Współpraca, infrastruktura, oświata, bezpieczeństwo, porządek, inwestycje, finansowanie”. Nadal aktualne?
Bez środków zewnętrznych te filary leżą. Bez nich gmina nic nie zrobi. Oczywiście można mówić o bezpieczeństwie, oświacie, ale inwestycje, pomysł na te inwestycje, szukanie źródeł finansowania, są podstawą. W mojej ocenie, jako kandydata na burmistrza, to jest kluczowe działanie. Inwestycje wysuwają się na pozycję numer jeden spośród tych siedmiu filarów.
Ma pan pomysł na zadłużone po uszy Szamotuły?
Dane o zadłużeniu gminy są zatrważające. Ale umówmy się – mają one charakter czysto propagandowy. Na dzień dzisiejszy, bez zmiany polityki finansowania samorządów, taka gmina jak Szamotuły, bez zewnętrznych środków skazana jest na pożarcie. Za chwilę będziemy mieli zarząd komisaryczny ze względu na przekroczenie wszelkich możliwych norm zadłużenia. Jeżeli ktoś mnie pyta, jaki ja mam pomysł na uzdrowienie finansów naszej gminy, to chciałbym wskazać dwa obszary. Po pierwsze zakładam, że zmieni się sposób finansowania gmin, który zmieni się wraz ze stylem rządzenia na poziomie krajowym. Po drugie, szamotulanom trzeba powiedzieć prawdę. Drodzy państwo, jesteśmy tak zdruzgotani finansowo, że na dzień dobry potrzebujemy posprzątać. Potrzebujemy audytów w każdym zakresie działania gminy. W zakresie gospodarki komunalnej, zamkniętego basenu, funkcjonowania urzędu.
Ma pana odwagę, żeby powiedzieć szamotulanom jak jest?
Ja muszę powiedzieć jak jest! Z rozsądku, z uczciwości. Nowy burmistrz musi rozpocząć od czyszczenia. Myślę, że przede wszystkim należałoby sprawdzić, czy te wszystkie działania, które podejmowane były przez te ostatnie lata, podejmowane były zgodnie z prawem. Pewna weryfikacja działań, ich przejrzystości, transparentności, zgodności z przepisami, wydaje się być kluczowa. To nie jest tak, że mamy zapaść finansową w gminie Szamotuły tylko dlatego, że tak wyszło. To nie tak. Inne gminy tej zapaści nie mają. I myślę, że pierwszą rzeczą, którą powinien zrobić nowy burmistrz, to przedstawić uczciwie mieszkańcom stan finansów gminy ze wskazaniem tego, co możemy zrobić. Na pewno należy zweryfikować wydatki, a na pewno ograniczyć stałe wydatki. Tam trzeba szukać oszczędności. Przykład – nie wiem, czy dzisiaj stać nas na rower miejski. Ja, jako kandydat na pewno nie będę obiecywał cudów, bo to byłoby oszustwo.
Nie wydaje się panu, że jednym z problemów Szamotuł jest marazm w jakim miasto i jego mieszkańcy są pogrążeni?
A z czego bierze się brak zainteresowania sprawami publicznymi? Mam doświadczenie oświatowe. Jeżeli dyrektor szkoły zamykał ją o 15.30, ograniczał się do przybijania pieczątek i raz w roku odwiedzał wójta, no to nie dało się w takiej placówce nic zrobić, na przykład wieczorem. Ale jeżeli zarządzający otwiera się na funkcjonowanie ze społeczeństwem, to prędzej czy później znajdzie ludzi mówiących tym samym językiem. I to jest mój pomysł. Bo marazm nie jest efektem tego, że mamy złych mieszkańców. W Szamotułach nie otwierano im drzwi, nie ułatwiano, nie stwarzano możliwości, nie dawano szansy na działanie. Według mnie, jeżeli tylko otworzymy pewne obszary i zasoby gminy na działania, to się ruszy, ludzie się obudzą.
Brak zainteresowania sprawami publicznymi w Szamotułach jest dość widoczny. Nie udało się nawet zebrać chętnych do rady pożytku publicznego.
No właśnie, dlaczego? Jeżeli ja dostrzegam brak możliwości realnego wpływu na funkcjonowanie gminy, to w dzisiejszym zapędzonym życiu ja weryfikuję ilość czasu, jaki chcę poświęcić sprawom publicznym. Czy pan, mając masę spraw na głowie, będzie chciał pójść na sesję rady gminy po to tylko, żeby usłyszeć jak radny Chałupka kogoś obraża? Czy w Szamotułach istniała przestrzeń do tworzenia społeczeństwa obywatelskiego? Nie istniała. Więc nie możemy mówić społeczeństwu, że nie jest obywatelskie. Nie uważam, że społeczeństwu trzeba wszystko na tacy podać, wystarczy otworzyć drzwi. I dać świadomość realnego wpływu obywateli na funkcjonowanie gminy. Ja wiem, że potrafię zachęcić ludzi do działania, zmotywować ich. Nie pieniędzmi! Potrzebny jest dialog, otwartość. Marazm, który mamy, jest efektem stylu rządzenia przez ostatnie lata.
Cztery lata temu był pan kandydatem Forum Nowa Inicjatywa. A teraz?
Na dzień dzisiejszy nie chciałbym zdradzać istotnych szczegółów, natomiast będzie to raczej komitet wyborczy popierający kandydata. Przy czym moje działanie nie będzie działaniem solo. To nie jest tak, że można zostać burmistrzem nie mając radnych i zwojować cuda. Na pewno będę korzystał z zasobów, które udało mi się zbudować cztery lata temu. Ja ujawniłem się jako pierwszy, choć tak naprawdę pan Józef już dawno mówił, że będzie startował. Joanna (Gzyl – red.) też dawno mówiła. Ale oficjalnie…
Jaki Józef?
No, nasz pan starosta powiatowy. A nasz szef domu kultury nie zapowiadał startu w wyborach?
Oficjalnie nie…
Tak więc wszyscy coś wiemy w Szamotułach nieoficjalnie.
Oficjalnie to kuzynka coś powiedziała.
O, no właśnie. Bardzo ładnie pan to ujął. Oficjalnie – kuzynka. I wiemy, kto to jest. Natomiast ja wystartowałem oficjalnie, bo to mi daje pewną prostą rzecz. Jak idę na zakupy w Szamotułach, to ludzie rozmawiają ze mną jako kandydatem, o coś mnie pytają, o tamto, owo. Te rozmowy są mi potrzebne. Ci ludzie dostrzegają we mnie potencjał. A ja jestem otwarty na ludzi, którzy chcą współpracować. Nie ma nic gorszego, niż ciągnięcie kogoś na siłę. Zabieranie zestawu radnych, którzy są, bo są. Otwieram drzwi przed każdym, kto ma pomysł, inicjatywę do działania. Styl zarządzania gminą i Szamotułami w ostatnich latach nauczył mieszkańców, że nie warto się angażować.
Nie warto, bo?
Bo nie wyjdzie, bo zostanie ucięte, bo nie ma środków, bo każdy to widzi inaczej, bo nie ma lidera. Ludzie mogą mieć różne koncepcje, ale musi być lider. Ograniczenie imprez do jednego festynu na rynku i Bożego Ciała mówi wiele. Tymczasem da się dużo więcej. To tylko kwestia kreowania rzeczywistości i pokazania ludziom, że można. To jest mój cel.
Rozmawiał Marek Libera