15 49.0138 8.38624 1 1 7000 1 https://szamotulska.pl 300 true 0
theme-sticky-logo-alt

Nie ma aspiracji, aby być burmistrzem Szamotuł. „Witamy w rodzinie varieatów”

Z Anną Sobol, założycielką Fundacji Varietae w Szamotułach, rozmawiają Waldemar Górny i Marek Libera

Dopiero co skończyła pani sprzątać Szamotuły, a już zaprasza pani mieszkańców stolicy powiatu na Zielony Targ. Bardzo ambitna i pracowita z pani kobieta.

Działania społeczne prowadzę w czasie wolnym…

To mnóstwo ma pani tego czasu wolnego.

No właśnie nie. Niestety nie. Mam coraz więcej pracy, ale staram się wszystko wyważyć. Działalność społeczna jest dla mnie dobrą formą relaksu. Przekonanie, że można coś zdziałać mimo wszystko, mimo pewnych trudności, że nie ma rzeczy niemożliwych, że mamy wpływ na otoczenie, które tworzymy i to, że jesteśmy za nie odpowiedzialni, jest bardzo budujące i daje dużo satysfakcji. Tak się jakoś składa, że od zawsze byłam społeczniczką i umiem łączyć kropki, czyli łączyć różne zasoby. I bardzo mocno wierzę, że te różne zasoby – niezależnie od poglądów czy przekonań – można łączyć w różnych sprawach. A akcja sprzątania doliny Samy to udowodniła. I to mnie cieszy.

A co to takiego Zielony Targ?

Tę imprezę zaczęłyśmy planować już w ubiegłym roku. W kwietniu, przed rokiem, miała miejsce jej druga edycja i wtedy z dziewczynami, z którymi organizuję Zielony Targ, wyznaczyłyśmy datę kolejnej. Pierwotnie myślałyśmy o terminie majowym, ponieważ w maju będziemy mieć do dyspozycji wystawę o pszczołach (a w sierpniu będzie o drzewach), ale doszłyśmy do wniosku, że skoro w kwietniu obchodzimy Dzień Ziemi, to pozostajemy przy terminie kwietniowym. Zrodził się przy tym pomysł na warsztaty tworzenia eko-plakatów z Damianem Kłaczkiewiczem. Myślę, że przygotowałyśmy ciekawą ofertę i to nie tylko związaną z wymianą roślin, jak to było przed rokiem, ale też ze strefą edukacyjną, bo wierzę, że jeżeli chcemy się przekonać do różnych rozwiązań, to musimy się edukować. Ja, jako prawniczka, muszę się ciągle dokształcać i staram się takie podejście zaszczepiać innym.

Są jakieś efekty tej edukacji?

Niewielkie, ale są.

Skoro niewielkie, to czy warto angażować się w takie działania jak chociażby wielkie sprzątanie miasta?

Bardzo mnie cieszy, że są inicjowane kolejne akcje sprzątania, że dyskutuje się na temat sprzątania, czy w ogóle na temat czystości w gminie. Będziemy składać do władz gminy pismo z naszym podsumowaniem sprzątania i pewnymi propozycjami rozwiązań w imieniu kilku organizacji pozarządowych, które brały udział w tej akcji. A czy jest sens, czy jest edukacja? Od nauczycieli, młodzieży liceum usłyszałam rzeczy, które mnie bardzo budują. Stwierdzili mianowicie, że gdyby każdy choć po dwie godziny sprzątał w ramach jakiejś akcji swoje miasto, to pewnie nie miałby już takiej ochoty wyrzucać śmieci gdzie popadnie.

Kilka lat temu nasza redakcja zorganizowała sprzątanie Parku Zamkowego, promenady i okolic Samy. Zebraliśmy stosy odpadów ku rozpaczy Marka Pawlickiego z „komunalki”, który musiał to wywieźć na wysypisko, a wcale mu się to nie uśmiechało.

Bo to też kosztuje…

Tak, chociaż gdyby te tereny sprzątało ZGK, koszty byłyby niepomiernie większe. W każdym razie przed dwoma tygodniami zebraliście tyle samo albo i więcej śmieci. Wygląda na to, że śmiecimy i to coraz bardziej. Przerażające.

To prawda, śmieci niestety jest dużo.

Skoro śmieci przybywa, to znaczy, że te wszystkie akcje edukacyjne w szkołach, przedszkolach i nie tylko, kompletnie nic nie dają.

Ja bardzo się cieszę, że tyle osób włączyło się w naszą akcję Czysta Rzeka, bo to jest zupełnie inny rodzaj akcji niż dajmy na to przyjście na imprezę, na której można posłuchać koncertu i zjeść watę cukrową. A tu trzeba się zaangażować, pobrudzić, podźwigać, więc to jest zupełnie inny rodzaj wysiłku. Dlatego cieszy mnie, że tylu ludzi się zaangażowało, że udało nam się posprzątać aż sześć odcinków Samy. Opierając się na doświadczeniach sprzed roku wydaje mi się, że zrobiliśmy duży postęp. Ale niestety… W Święta Wielkanocne, w ramach spaceru rodzinnego, przeszłam się w niektóre miejsca i niestety zauważyłam, że śmieci wracają w te same, posprzątane miejsca.

Czyli wasze sprzątanie to syzyfowa praca.

Syzyfowa praca i słyszę też od uczestników, że czują się nieco zniechęceni do tego typu akcji. I teraz – gdzie ja widzę rolę naszej organizacji – my możemy inicjować pewne działania, pewne zadania mogą być nam powierzane, ale wydaje mi się, że w naszym mieście jest już dość dużo takich podmiotów, które mogą tego typu zadania wykonywać. Pytanie – na ile wykonują je efektywnie? No i tutaj kłania się szereg różnych rozwiązań, które można by wprowadzić. Pewnie przeszkodą są pieniądze, ale być może też brak – no właśnie – tej edukacji, wiedzy o możliwościach, które są w innych miastach.

Edukacji chyba jest aż nadto…

No właśnie nie, nie ma edukacji ekologicznej jako takiej. Gmina w tym roku nie przeznaczyła ani złotówki na działania proekologiczne. Rozumiem, ograniczony budżet… Niestety, edukacji ekologicznej w szkołach nie ma. Jest bardzo dużo inicjatyw zewnętrznych, natomiast kiepsko jest to realizowane.

Sądziłem, że gdzie jak gdzie, ale w szkołach edukacja kwitnie!

Właśnie nie. Mnie to przeraża, bo sama mam dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Wiele zależy od inwencji nauczycieli. Natomiast wytyczne ministerialne nie są zbyt zachęcające, jeżeli chodzi o takie działania. A możliwości współpracy jest bardzo dużo, jest bardzo dużo materiałów edukacyjnych dla nauczycieli, dużo programów edukacyjnych dla szkół, różnych projektów w które można włączać klasy, na przykład uzyskać ogródki warzywne w całości finansowane.

No tak, ale szkoła nie wyręczy rodziny w edukowaniu, wychowywaniu.

Nie wyręczy rodziców. Jeżeli komuś śmieci nie przeszkadzają, no to cóż… Ale wydaje mi się, że w przestrzeni publicznej lubimy czuć się dobrze. Wszyscy. I nie ma jednego rozwiązania problemu śmiecenia. Na pewno edukacja, na pewno postawa rodziców, na pewno większy monitoring, na pewno przydałyby się większe kosze na śmieci. Bo te, które mamy w mieście, są bardzo ładne, ale niewiele się w nich mieści. Wydaje mi się, że to co robimy jako fundacja, to taka praca u podstaw. Śmieci świadczą o tym, że się przemieszczamy, że lubimy odwiedzać ulubione miejsca. W ogóle mam takie wrażenie po naszej akcji sprzątania, że tam, gdzie jest bardziej romantycznie, ładnie, rosną drzewka, to tam jest więcej śmieci. Ja bym tam postawiła kosze na śmieci, zaczęłabym od różnych akcji informacyjnych, że możesz wyrzucić butelkę w krzaki, ale możesz do kubła.

Widocznie ludziom nie przeszkadzają śmieci. Skoro rozkładają kocyki wśród starych opon, worków foliowych, butelek itp., no to może trzeba im na to pozwolić?

Zaangażowaniu tak wielu osób w sprzątanie powoduje jednak, że widocznie  chcemy mieć czysto. Obserwuję coś takiego, że gdy miejsce jest zagospodarowane, to prawdopodobieństwo śmiecenia spada. I tu mam osobiście wewnętrzny konflikt – bo z jednej strony mam świadomość, że potrzebne są zielone płuca w mieście, bo dzięki nim lepiej funkcjonujemy, mamy lepsze powietrze, a z drugiej strony wydaje mi się, że gdybyśmy troszeczkę zadbali o zieleń, postawili na byliny zamiast na rośliny jednoroczne, to byśmy już oszczędzali na przykład na podlewaniu. Gdybyśmy zrezygnowali z równo przystrzyżonych trawników i postawili na łąki kwietne, to byśmy mieli lepszą wilgotność, byłyby ładne kwiatki, więc być może ludzie też by mniej śmiecili. Zatem to jest kwestia wielu różnych działań, które można podjąć i one wcale nie wymagają jakichś dużych pieniędzy, a pewnej zmiany myślenia, podejścia do tematu, zainteresowania się nim, zauważenia, że jest to problem, który możemy rozwiązać.

Wiele miast to perełki. Widać, że tam świadomość ekologiczna jest bardzo wysoka. Ale wróćmy do Zielonego Targu, bo to już w najbliższą sobotę. Proszę powiedzieć coś o imprezie polegającej na wymianie cudownych roślin. Skąd pomysł?

Skąd się wziął pomysł? Pomysł wziął się z rozmów przy projekcie polegającym na tworzeniu kilku rabat miododajnych. Chcieliśmy pokazać, że możliwe jest stworzenie takich zielonych zakątków w mieście, nie wymagających wody. Rabat, które mogą być ładne, estetyczne. I właśnie w trakcie prac z kilkunastoma osobami stwierdziliśmy, że właściwie to każdy z nas ma w ogrodzie czegoś za dużo. No i warto byłoby się tym wymienić. Ewentualnie sprzedać, bo ogrodniczki, zwłaszcza starszego pokolenia, uważają, że jeśli nie zapłacą za sadzonkę dwóch złotych, to im nie wyrośnie. Więc stwierdziłyśmy, że dopuścimy odsprzedaż za symboliczną cenę. A ponieważ mocno wierzymy w moc edukacji, to w ubiegłym roku wydawaliśmy nasiona na łąki kwietne. W tym roku również będziemy obdarowywać paczuszkami nasion tych wszystkich, którzy przyjdą na Zielony Targ ubrani na zielono. Będzie można je wysiać choćby w doniczce, bo wcale nie trzeba dużej przestrzeni. I już jest zainteresowanie dzieci, bo obserwują rosnące roślinki. A rośliny mają – również dla mnie – dużą wartość terapeutyczną. Wierzę, że jesteśmy zdrowsi, kiedy przebywamy wśród zieleni.

Dlatego my się nie awanturujemy, bo mamy dużo roślin…

Tak, tak. Jest szereg badań naukowych na ten temat. Dlaczego nie mamy żyć wśród zieleni? A tak w ogóle, to Szamotuły są bardzo zielonym miastem. To miasto ma duży potencjał, szkoda tylko, że nie doceniamy tego potencjału i że możemy go rozwijać. Mamy naturalne planty…

Moglibyśmy je wyeksponować.

Właśnie. Za każdym razem, kiedy ktoś przyjeżdża do mnie spoza Szamotuł, to słyszę – jak u was jest zielono, jak u was jest przyjemnie!

Z drugiej strony wielu szamotulan uważa, że jesteśmy miastem ubogim w ładną zieleń, a ta, która jest, jest zaniedbana.

Powiem szczerze, że ładnie zadbanej zieleni czy udanych realizacji miejsc zielonych w Szamotułach nie widzę zbyt wiele. Te, które są, są fantastyczne, na przykład miasteczko rowerowe w parku Sobieskiego. Albo zieleń przy rondzie Ciesielskiego, przy placu zabaw – tam są ładne derenie świdwy, które się świetnie przyjęły, tworzą ładną kompozycję. Z kolei na temat rynku wolałabym się nie wypowiadać… (śmiech).

Dlatego o rynek nie pytamy… Zero prowokacji!

Dziękuję, doceniam (śmiech). W każdym razie mamy bardzo dużo pomysłów.  Ewelina Pilch, członek zarządu fundacji, zakłada bardzo dużo ogrodów. Współpracujemy ze szkołą specjalną w Szamotułach i staramy się tam stworzyć miejsca z roślinkami, które będą później w całości przez uczniów przetwarzane przy okazji różnych prac, projektów. Uważam, że tak mogłyby wyglądać lekcje w szkołach. A tak szczerze, to nie miałabym nic przeciwko temu, żeby dzieci jeździły – jak kiedyś – na wykopki, bo mogłyby się w ten sposób więcej nauczyć.

To może wyjdźmy z miasta i weźmy się za odtwarzanie śródpolnych remiz, mateczników dla drobnej zwierzyny. Zajmowała się tym kiedyś właśnie szkoła specjalna wraz z myśliwymi z koła łowieckiego w Popówku.

Myślę, że Unia Europejska zmierza w tym kierunku i dlatego uruchamia dopłaty do łąk. Jest też plan zalesień, chociaż Polska akurat ma dość wysoki procent lesistości. Ale w samym mieście można by zrobić więcej, czuję tu duży niedosyt i uważam, że wcale nie potrzeba dużych nakładów finansowych aby coś zmienić. Mamy pewien pomysł na Park Zamkowy. Mamy prawie przygotowany projekt, w tym jest praca Gosi Libery, sprawuje nad tym pieczę Natalia Oleksy, obie architektki krajobrazu. Ten projekt polega bardziej na odtworzeniu tego, co było. W park Sobieskiego bym nie ingerowała, bo on jest piękny sam w sobie, powinniśmy cieszyć się, że mamy takie miejsce. Kiedy robiliśmy projekty zielonych zakątków w przedszkolach, przy współpracy z Bricomarche i OPS-em, to okazało się, że niektóre dzieci nie wiedziały skąd się bierze groszek. Nie wiedziały jak rośnie groszek. To jest niesamowite! Więc wydaje mi się, że tego typu działania są bardzo cenne, więc działamy.

A wie pani, że mówią o was „wariatki z Varietae”? Takie pozytywnie zakręcone.

Ha, ha, serio? My mamy nawet wygrawerowany taki napis na ścianie domu: „Witamy w rodzinie wariatów”. Czyli jest to trafne określenie. A o co w ogóle nam chodzi w tym naszym Varietae? Varietae znaczy „różny, różnorodny” i chodziło nam o to, aby żyć w różny, różnokolorowy sposób. Jest taki psycholog Philip Zimbardo. On napisał kiedyś, że jeszcze rozmawia z ludźmi, prowadzi z nimi terapie, ale postanowił zająć się tresurą psa, ponieważ chce, żeby jego szare komórki pracowały. To był dla mnie taki trochę otrzeźwiający tekst, a ponieważ jestem prawniczką i siedziałam akurat którąś kolejną godzinę nad jakimś pozwem, więc sobie wtedy pomyślałam: dlaczego w tym moim życiu, które mam tylko jedno, robię sobie taką przykrość i tylko się tymi moimi przepisami zajmuję? I zastanowiłam się, czym ja jeszcze mogłabym się zajmować? No i pomyślałam sobie, że może warto byłoby inspirować ludzi do tego, żebyśmy oprócz pracy mieli też inne obszary aktywności, które mogą nam dawać dużą wartość. I dbamy właśnie o nasz mózg, o to, że lepiej się czujemy, że motywujemy się do wyjścia poza strefę komfortu, że lepiej współpracujemy z innymi ludźmi, że zwiększa się wtedy poziom zaufania społecznego.

Jestem ciekaw, czy pani się kiedyś wypali?

Ja się wypalam, oczywiście.

Ale jeśli będą panią otaczali wariaci i wariatki, to może wtedy pani się nie wypali?

To jest taka samonapędzająca się maszyna. Obecnie jestem zawodowo dość mocno obciążona, i nie ukrywam, że muszę zrezygnować ze swoich aktywności, które bardzo lubię, ale skoro ludzie zgłaszają się do nas sami z prośbą o pomoc, to jak mamy odmówić? Fundacja nie jest naszym głównym źródłem utrzymania, ale daje nam taką fajną perspektywę możliwości wpływu, zmiany, sprawczości, ale też nauczania naszych dzieci, to jest dla nas ważne. Więc dlatego też założyliśmy sobie, że wiele działań chcemy prowadzić razem z nimi albo adresować do rodziców z dziećmi.

A skąd fundusze na projekty?

Największą dla nas wartością, którą poświęcamy, jest nasz czas, bo często działając na rzecz fundacji niestety nie zarabiamy na nasze życie i przez to konieczne są pewne kompromisy. Na przykład nie ma fajnego wyjazdu na wakacje…

Bo coś trzeba zrobić dla fundacji?

Tak. Ale mamy doświadczenie w pisaniu wniosków o granty, więc je często otrzymujemy. Poza tym współpracujemy ze sponsorami, firmami. No i organizacje pozarządowe mogą zarabiać, prowadzić działalność gospodarczą, czy odpłatną.

Czyli jest to działalność poza głównym nurtem polityki, bo politycy mają minimalny wpływ na waszą działalność. No chyba, że dają na fundację olbrzymie pieniądze?

No niestety, albo i stety, do takich organizacji my nie należymy. Od czasu, kiedy PiS objął władzę, nie otrzymaliśmy – mimo napisania wielu projektów – żadnych środków z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. A dzięki jednej z takich inicjatyw byłaby szansa na odrestaurowanie Parku Zamkowego, więc nad tym ubolewam.

Wiceburmistrz Rabski powiedział kiedyś: my mamy swoich projektantów, no i w efekcie w Parku Zamkowym mamy pozbrukowe alejki i kolorowe światełka. Wpływ obywateli na wygląd parku czy rynku jest, jak się okazuje, żaden.

Mam tego świadomość, bardzo mnie to boli, dlatego czasami po prostu wolę iść do lasu, pobyć wśród zieleni.

To może powinniście mieć większy wpływ na politykę? Może powinna pani zostać burmistrzem?

Nie wiem, czy bym chciała. Nie mam takich aspiracji.

Może nadszedł czas, aby ignoranci zostali zastąpieni ludźmi o szerszych horyzontach i przede wszystkim z pasją?

Dziękuję, że jestem tak przez panów postrzegana, ale wydaje mi się, że równie dobrze mogłabym się sprawdzić jako podmiot, który by doradzał, wskazywał  możliwości.

Zdaje się, że nasi decydenci nie oczekują doradztwa.

Mam tego świadomość. Nie ukrywam, że jest mi dobrze z tym zawodem, który wykonuję i też nie mam takich aspiracji, żeby ubiegać się o fotel burmistrza. Miałam propozycje, aby kandydować na radną, ale doszłam do wniosku, że gdybym się zaangażowała w bycie radną, a bycie radnym oznacza szereg obowiązków, to wtedy nie byłoby inicjatyw fundacyjnych.

Szkoda, bo byśmy – obaj – na panią głosowali.

Dziękuję (śmiech). Może kiedyś, w przyszłości. Myślę, że moje obecne zaangażowanie zawodowe powoduje, że mam dystans do pewnych spraw i być może dzięki temu się nie wypalam.

No to na koniec wróćmy jeszcze do Zielonego Targu. Dlaczego warto pojawić się w sobotę na dziedzińcu zamku Górków?

Po pierwsze, żeby pozbyć się tego, czego jest za dużo w ogrodach. Zamiast wyrzucać, lepiej się podzielić z innymi. Dzieci i dorosłych zapraszamy na warsztaty: tworzenia poidełek dla owadów, eko-plakatów, hortiterapii. Mamy w programie dwa bardzo ciekawe wykłady. Natalia Jędrzejczak opowie jak prowadzić ogródek, do czego można wykorzystać rośliny. Z kolei Andrzej Kulma będzie mówił o pszczołach.

Dlaczego o pszczołach, a nie na przykład o liskach? Nikt ich nie kocha…

Ja się nazywam Lis!

O!

Tak, Lis z domu (śmiech). Tak a propos, to uwielbiam liski i pomyślę o czymś z lisami. Jeśli chodzi o lisy i dzikie zwierzęta, to uważam, że ich miejsce powinno być tam, gdzie się czują najlepiej…

Czyli w mieście.

Mam tego świadomość. Jest to duży problem. Może coś zrobimy o liskach, ale teraz zajmiemy się pszczołami, bo one są bardzo ważne. Dzięki nim mamy więcej jedzenia, no i miód. Ważnym dla nas aspektem jest pokazywanie, że warto karmić się tym, co dobre, naturalne, więc będziemy też mieć warsztaty kulinarne.

Z dziczyzną?

Niestety nie.

A dlaczego? Dziczyzna jest bardzo naturalna i zdrowa.

Będą warsztaty z czosnkiem niedźwiedzim.

Czosnek niedźwiedzi uwielbia dziczyznę, świetnie się z nią komponuje.

A to na pewno. Mój syn jest wielkim fanem dziczyzny.

To kiedy będą warsztaty z dziczyzną?

Jak pan je zorganizuje… (śmiech).

 

Marek Libera

FOTO: – Nie ukrywam, że jest mi dobrze z tym zawodem, który wykonuję i też nie mam takich aspiracji, żeby ubiegać się o fotel burmistrza – mówi Anna Sobol

Poprzedni
Następny